Nigdy nie pomyślałabym, że będzie mi brakować czegoś tak uciążliwego i czasochłonnego jak... dojazdy.
I nie chodzi mi bynajmniej o tęsknotę do cuchnącego dworca, przegrzanych jesienią i niedogrzanych zimą pociągów, pijących współpasażerów, drogich biletów czy znajomych konduktorów, którzy już nawet człowieka nie budzą, bo wiedzą, że jeździ „na miesięcznym”.
Brakuje mi czasu jaki miałam tylko i wyłącznie dla siebie. W pociągu 40 minut przed pracą i 40 minut po. Pomimo tłumu ludzi wokół, ten czas należał do mnie, książki i muzyki.
A teraz... mimo, że wstaję 1,5 godziny później a w domu jestem 2 godziny wcześniej, brak mi czasu. Zawsze jestem potrzebna, nigdy nie jestem sama. Czy naprawdę nic nie może się stać beze mnie? Duszę się ciągłą obecnością ludzi w mieszkaniu, mam wrażenie jakby wchodzili mi na głowę. Nie, do tego nie byłam przyzwyczajona.
Zostawcie
mnie w spokoju!
Wasza obecność musi mi znów wejść w krew...