Noc niczym ogromny kruk rozpostarła swe skrzydła nad Silaronem. Morze
gwiazd jak oczy małych stworzeń leśnych rozlało się po niebie. Księżyc
w nowiu począł śpiewać swą smutną, ciemną melodię - ciszę
nieprzeniknioną. Nawet w lesie panowała głusza. Nawet drzewa - dumni
jego twórcy nie poruszały się, nie wydawały żadnych odgłosów pomimo
ciepłego oddechu wiosennego wiatru. Na polanie tchnienie to wibrowało i
wirowało rozwiewając długie, ciemne włosy naznaczone już zimnym szronem
czasu. Strażnik spał w swym leśnym domu niczym kamienny posąg z
królewskich salonów, tak samo dostojny, tak samo spokojny w swej
istocie jakby stworzony do bycia przykładem szlachetności i męstwa.
Dywan z traw i mchów był dla niego łożem. Strażnik nie rozstawał się ze swoją tajemnicą, byli jak dwaj kochankowie niezważający na to, że świat się od nich odwrócił. O tej głębokiej samotności przypominał im herb na pochwie miecza - znak ognistego krzyża. Każde z ramion było ścięte tak, że przypominało grot strzały gorejącej. Tło herbu żarzyło się królewską purpurą. Od srebrnych fragmentów pochwy odbijały się kryształy gwiazd te same, które odbijały się w oczach człowieka przypatrującego się śpiącej postaci. Przez chwilę osobnik ten stał bez ruchu nie wydając nawet cichego szmeru jaki spowodowałby szybszy oddech. Obserwował jednocześnie nasłuchując, oczekując jakiegoś ruchu, gestu wskazującego na przytomność umysłu leżącego. Nie doczekał się jednak niczego w przeciągu kilku chwil, drgnął niepewnie poruszając gałązkami, szeleszcząc liśćmi jak tancerka suknią. Znów zamarł, naciągnął ciemny kaptur luźnej szaty, po czym bezszelestnie, jakby sunął nad ziemią zaczął zbliżać się w stronę strażnika. Powoli aczkolwiek zdecydowanie sięgnął ręką pod płótno szaty i zacisnął dłoń na zimnym przedmiocie. Począł powoli wyciągać go spod materiału. Zatrzymał się. Czuł że coś jest nie tak, że jakiś ruch zmącił harmonię panującą w ciemni tego miejsca. Jego oczy szukały przyczyny niepokoju jego duszy ale nic nie przyciągnęło ich uwagi. Przekroczył kamienie będące pozostałościami po ognisku i stąpał delikatnie ku śpiącemu. Nagle usłyszał ciche szczęknięcie jakby metal uderzył o metal. Serce skradającego się zabiło szybciej a myśli plątały się chaotycznie po głowie. Jego wzrok począł badać każdy skrawek przestrzeni. Wszystko to trwało zaledwie ułamki sekund, niby nic nie znaczące… A jednak… Zakapturzony człowiek naprężył wszystkie swoje mięśnie w ogromnym wysiłku, wyciągnął wreszcie lodowe ostrze i wykonał skok. Nie zdążył jednak, strażnik już nie spał. Zblokował mieczem zbliżające się ku niemu ostrze sztyletu. Błyszczącym gradem posypały się iskry gdy stal spotkała się ze stalą walcząc siłą ramion właścicieli broni. Sztylet szybko ześlizgnął się po klindze miecza, świsnął przecinając powietrze i błyskając ostrzem. Zakapturzona postać schyliła się zwinna jak lis i dźgnęła z całych sił morderczym metalem. Strażnik zblokował w ostatniej chwili cios, jednak skrytobójca nie dał za wygraną i natychmiast silnym kopniakiem wytrącił przeciwnikowi miecz z dłoni. Wijąc się jak wąż zabójca znalazł się za plecami ofiary. Poddusił jedną ręką, drugą szybkim ruchem podciął mu tętnicę szyjną. Krew trysnęła rzewnym potokiem na dłonie mordercy. Ciało opadło bezwładnie w ramionach kata. Strażnik ostatni raz spojrzał w oczy ciemnej postaci gdy ta zaczęła powoli przeszukiwać kieszenie umierającego. Chwycił ostatnim wysiłkiem za rękę oprawcy, ten skierował swój wzrok na twarz, która powoli zaczęła nabierać zimnego, sinego odcieniu i na oczy, szklące się teraz i lodowate jak powiew zimowego wichru. Usta trzęsąc złożyły się do wypowiedzenia ostatniego słowa w życiu Strażnika.- Ty – wyszeptał zachrypniętym, bezsilnym głosem. Spojrzał ostatni raz na wyraz twarzy mordercy i zachłysnąwszy się własną krwią umarł. Zbrodniarz patrzył przez chwilę na zwłoki i dalej przeszukiwał kieszenie. Wyczuł pod płaszczem sakiewkę jednak były w niej tylko dwa złote kemy i czterdzieści miedzianych rokemów. Rozwiązał sztywniejącemu już strażnikowi koszulę. Spod skropionego krwią materiału wysunął się srebrny łańcuszek z wisiorkiem - zwykłym onyksem osadzonym w srebrnej, cienkiej obręczy. Zabójca przeraził się, jakby ten mały, nieistotny wisiorek przesądził o całym jego życiu. Wsunął rękę pod swą szatę i wyciągnął identyczny wisiorek. Jego źrenice rozszerzyły się ogromnie, spojrzał jeszcze raz na ofiarę, bezbronną już i martwą i rozpoznał w nim człowieka sprzed lat. Człowieka, któremu przysiągł wiernośc, któremu zawdzięczał fakt, że żyje. Jego usta zadrżały bezdźwięcznie w niewypowiedzianym wyrazie
-Ty- serce waliło mu jak młotem. Jego bicie było jedyną rzeczą jaką słyszał prócz tego słowa, które echem przeszłości odbijało się w jego umyśle:
-Ty- rozbrzmiewało wspomnienie morderstwa spadając na zabójcę jak grom w trakcie burzy.
-Ty- nie mógł zapomnie krwi wypływającej z ust starego przyjaciela...
-Ty- widział jego szarą twarz w odbiciu ostrza zakrwawionego i usta składające się do wypowiedzenia tego jednego prześladującego go słowa:
-Ty!-
Przerażony skrytobójca upuścił z rąk ostrze i powoli począł się wycofywac, lecz wrócił po chwili po narzędzie zbrodni. Spojrzał na nie i w świetle księżyca ujrzał (a może to była jego wyobraźnia?) odbicie tych zaskoczonych, rozczarowanych oczu zastygających powoli w jeden już tylko, wieczny wyraz.
-Ty!-
Zabójca przetarł twarz dłońmi spojrzał na wygasłe ognisko. Z zadumą zwrócił oczy ku niebu i zorientował się jak dużo czasu minęło odkąd zakradł się tutaj - około dwóch godzin. Nadeszła pora, by odejść. Z ciężarem w sercu schował sztylet do skórzanej pochwy. Odwrócił się plecami od ciała ofiary.
-Ty!- przypomniał o sobie martwy Strażnik. Morderca spojrzał ostatni raz na ciało. Próbował zapomnieć o fakcie, iż zabity był jego przyjacielem a on sam jego dłużnikiem: "To nie istotne- pomyślał - ważne, że ja żyję, i że wypłacą mi dzis drugą część nagrody. Moją pracą jest wykorzystywanie luszkiej słabości, wykonywanie zleceń bez względu na to, kogo dotyczą. Zabójca ruszył przez ciemność przedzierając się przez krzaki. Wszedł wreszcie w sosnowy ciemny las. Nagle zerwał się silny wiatr.
-Ty!- odezwał się głos w jego świadomości, głos nie dający mu o sobie zapomnieć, głos męczący jego sumienie. Zabójca spojrzał w górę między drzewami, widział gwiazdy błyszczące teraz mocniej. Nagle jakiś cień zasłonił niebo na ułamek sekundy. Wiatr wzmógł się a potem ucichł tak szybko jak się zerwał. Zbrodniarz nie zatrzymywał się ani na chwilę. Dotarł do małego źródła i schylił się by obmyć ręce, nie wiedział czy po to, by w razie czego nie budzić podejrzeń, czy raczej by zmyć z rąk krew przyjaciela i jak najszybciej zapomnieć o tej zbrodni. Nie zrobił tego jednakże... Przez las przetoczył się przerażający ryk, przez który przemawiała żądza zemsty. Morderca odczół to na całym ciele tysiącem dreszczów. Wiedział co to oznacza... Wiwerna znalazła swego martwego opiekuna. Miał nadzieję, że uda mu się uniknąć jej gniewu, lecz wiedział juz teraz, że były one czcze. Rzucił sie do ucieczki. Biegł szybko przez ciemny las. Wiatr zerwał się ponownie. Z daleka było słychać miarowy trzepot ogromnych skrzydeł. Zabójca pragnął jak najszybciej opuścić las. Wiedział wszak, że jeśli będzie zbyt długo przebywał na otwartym polu, to grozi mu niebezpieczeństwo. Jedynym wyjściem było przemieścić sie wąskim klinem lasu na wschód, do zagajnika, który obrastał północno-zachodni brzeg jeziora. Ruszył więc czym prędzej w tamtym kierunku, nie zważając na gałęzie drzew strzelające mu w twarz. Dotarł już do zwieńczenia, które przecinała spora polanka. To było najniebezpieczniejsze miejsce w całym jego dramatycznym rajdzie. Widział juz przebijajace się między drzewami światło księżyca odbite na trawie polany i na wodzie. Nagle ponownie zerwał sie wiatr. Morderca przyśpieszył biegu. Z ogromnym impetem wybiegł na polanę i ruszył w kierunku zagajnika. W tym momencie usłyszał powolny trzepot skrzydeł, zaś impet odpychanego powietrza przygniótł go do ziemii i zwolnił jego tempo biegu. Zabójca stanął. Widział jak wiwerna w powietrzu zatacza krąg nad zagajnikiem. Jednym dmuchnięciem spaliła jego początek wraz z częścią polany. Paliły się drzewa, trawa a nawet ziemia pod trawą. Morderca zrozumiał że jedyną jego szansą jest jezioro. Rzucił się więc w jego kierunku." Żeby tylko zdąrzyć" myślał, choć tak naprawdę nie wiedział czy dotrze do celu, a jeśli nawet, to jak długo da mu ono schronienie. Jednakże - jak tonący brzytwy - zbrodniarz chwycił jedyną szansę dla siebie. Wiwerna rozłożyła swe skrzydła i rzuciła się w pogoń. Nie zajęło jej wiele czasu ani wysiłku dogonić oprawcę, który właśnie sam stał sie ofiarą. Ten widział w swym szaleńczym biegu jak ona przegania go, siada przed nim na ziemi. Zabójca był zdezorientowany. Zawachał się przez chwilę. I ta właśnie chwila wystarczyła stworzeniu by zadziałać. Morderca przekonany był, że spłonie w ułamku sekundy. Myślał, że śmierć będzie szybka i bezbolesna. Tym czasem wiwerna stała przed nim w całej swej okazałości. Wystarczyło jedno machnięcie ogonem niby biczem. Zbrodniarz został skaleczony w ramię. Krew pociekła po jego ręce i poczęła wsiąkać w szatę. Siła uderzenia złamała mu bark i dwa żebra. Człowiek runął na ziemię. Nie było juz dla niego ratunku. Kolec na wieńczący ogon stworzenia był jadowity. Wiwerna skierowała się na południe w szale niszcząc po drodze i paląc wszystko co tylko stanęło na jej drodze. Zabójca leżał twarzą ku niebu. Patrzył w gwiazdy. Krew ofiary na jego rękach pomieszała sie z jego własna. Teraz już tylko echem odbijało sie w jego głowie to dręczące -Ty-. Leżąc czuł jak powoli życie uchodzi z niego jakby ktoś zwolna wyciągał chusteczkę z kieszeni. Odczuwał jak powoli cały zaczyna sztywnieć. Nie wiedział czy mu się wydaje czy chłodny powiew przetoczył się przez polanę. "Nigdy nie byłem wierzący - myślał - ale jeśli tam jesteście wielcy Athunowie skończcie mnie czym prędzej. Poczuł jak sztywnieje mu krtań. Zaczął się dusić. Jego oczy spoważniały. Zamknął powieki i trzęsąc sie przy ostatnim tchnieniu skonał.