Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Michael Giacchino - ROAR (Project: Monster)

Trudnością niewątpliwie jest stworzyć muzykę do filmu, w którym to filmie ta muzyka jest nieobecna. Jest to pewna niewiadoma, czy film jest w stanie się obronić, gdyż jak wiemy, ścieżka dźwiękowa ma za zadanie wyzwolić emocje, ciarki i nie rzadko łzę w oku. Tak jest nie inaczej z filmem "Closfierld" ("Project:Monster") reżysera Matta Reevesa. Muzyki w tym filmie nie ma. Nie będę tutaj się rozpisywał na temat tegoż filmu, czy dobry, czy tandetny, co mi się w nim podobało, a co nie, by móc zachęcić do obejrzenia go. Myślę, że muzyka, która występuję dopiero w napisach, zrobi to za mnie.

Możliwe, że to najkrótsza ścieżka tegoż roku. Trwa zaledwie 12 minut, w filmie słyszymy tylko skróconą dziewięciominutową wersję (utwór można ściągnąć na ITunes, oczywiście najpierw trzeba uiścić pewną opłatę). Możliwe, że to najkrótsza kompozycja Michaela Giacchino w karierze, stworzyciela takich score do "Lost" (Zagubieni), czy oscarowego i niezwykle urzekającego już dzieła - "Ratatuj". Jest także autorem patetycznych, ale bardzo interesujących kompozycji do gier komputerowych, głównie wojennych - "Call Of Duty", "Medal Of Honour". Młody kompozytor, ale niewątpliwie wszechstronny, nie stoi w jednym miejscu, słynący z uwielbienia do talerzy i instrumentów perkusyjnych w swych partyturach.

Jak już wspominałem, w filmie nie usłyszymy muzyki, robi to za nią przeróżna cisza, odgłosy, hałasy i trzaski, krzyki. Film bez muzyki? To może jakąś piosenkę wcisnąć? Albo stworzyć partyturę do napisów końcowych? Zapewne były takie myśli, z obawy, że film odkąd został nakręcony, istniał znak zapytania, czy będzie to totalny niewypał (z tego względu bardzo tajemnicza kampania reklamowa). W związku z tym, iż producentem tegoż filmu jest J.J Abrams (producent główny "Lost"), nie dziwi fakt, że znów u jego boku widuje się Michaela Giacchino. I tak na światło dzienne wyszła najkrótsza partytura tegoż roku - "ROAR", ale można by rzec, jedna z najbardziej intrygujących, objawienie roku 2008, który zapewne będzie walczyć o najwyższe laury.

Dwanaście minut. Emocji, napięcia, dreszczy, spazmów i wiele, wiele innych cech, jakie wyzwala ten utwór. "ROAR" jest partyturą niezwykle wybuchową, takie napięcie tworzą właśnie wspomniane instrumenty perkusyjne, przeróżne talerze. Smaczku dodaje jeszcze głos sopranowy. Efekt jest taki, jakbyśmy słuchali ścieżki do jakiegoś starego filmu fantasy, czy s-f. Niewątpliwie jest to jakiś hołd w kierunku starego gatunku s-f. Dlaczego?

Ścieżka jest podzielona na trzy etapy - pierwszy: jest to etap, który prowadza w pewien stan, nadchodzącego napięcia, pewnej niepewności. Spotkamy tutaj mocno brzmiące i dudniące kotły, z rodu jakiegoś filmu historycznego z lat '60. Głos sopranistki i ciężkie instrumenty dęte są takim niesamowitym efektem, że nie wyobrażam sobie tej partytury bez niej. Drugi etap: jest spokojniejszy, bardzo emocjonalny, prowadzony przez dźwięki harfy i smyczków. Tu wydaje mi się jakbym oglądał pewną scenę romantyczną w starym kinie s-f. Tyle obrazów pojawia się przed moimi oczami. Niesamowite, co wzbudza ten fragment. Trzeci etap: już kulminacyjny, zaczyna się powoli ale mocno, wszystko jest tu ze sobą tak połączone, tak wybuchowe , dźwięki kroczą tu wielką armią, otaczają ze wszystkich stron, niszcząc wszystko po drodze. Bardzo ciekawy moment jest końcowy (tu mi się przypomina film "Sindbad" z roku 1947) - ulubione talerze przez kompozytora, uderzają w raz z głosem sopranowym, na zmianę z kotłami. Całość jest nałożona na siebie, jakby trzy utwory w jednym.

Przyznaję, słuchając od jakiegoś czasu tą partyturę, byłem wniebowzięty. Żeby jeden utwór 12 minutowy, spowodował to, co robi score o czasie czterdziestominutowym? Niemożliwe - ale jednak. Myślę, że to najlepsze dzieło Giacchino, bardzo dojrzałe, silne i solidne. Nie wiem, czy to było powodem, że Giacchino nie musiał oglądać obrazu, aby móc wkręcić się w poszczególne sceny, ale to wynika niewątpliwie z niezwykłej wyobraźni, z sentymentu do starego kina s-f, a także emocji, które w nim brzmią. i pragną być wyzwolone. Mam nadzieję, że Giacchino, ma więcej takich niewolników w swej duszy, w swej wyobraźni, które pragną być wyzwolone i będzie mi dane je wkrótce zapoznać.

Komu polecić tę partyturę? Czy tym, którzy oglądali film w kinie i uciekli do domu, gdy ta partytura była puszczana w napisach, jednocześni ci, co uciekli, stracili niezwykła przyjemność jej słuchania? Tym, którzy lubują się w takich kąskach, a nie mieli jeszcze możliwości z tą ścieżką zapoznać, ze względu na jej trudnodostępność (choć można kombinować "na prawo i na lewo")? Czy laikom? Którzy, w ogóle nie mają styczności z muzyką filmową, bo uważają, że nie wnosi nic ciekawego? Hmm, niewątpliwie partytura jest warta poznania, delektowania się z jej formą, prezentowaną przez Giacchino, gdyż jest to dzieło, które warto znać, to przede wszystkim, ale niewątpliwie jest to jeden z najlepszych, jak nie najlepszy - utworów muzyki filmowej, tegoż roku. Dwa słowa - dzieło wybitne.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły