Gdy M. stwierdził, że pokaże mi, jak się zjeżdża na linie, to stwierdziłam „Fajowo” i cierpliwie czekałam, co będzie dalej. Kupiliśmy mi takie parciane stringi z różnymi klamerkami i radośnie udaliśmy się na wieżę. Wszystko odbywało się spokojnie i radośnie, dopóki nie wykarapkałam się na szczyt i nie spojrzałam z osiemnastu metrów wysokości na glebę... Kolana mi podejrzanie zmiękły. Aaaale, co, że niby JA nie dam rady?
Przywiązaliśmy co mieliśmy przywiązać, zapięliśmy co
mieliśmy zapiąć, krótka lekcja teorii i... dziarsko przegramoliłam się przez
barierkę. To znaczy starałam się, by to było dziarskie. Okeeeej... za plecami
przepaść, ale stoję stabilnie, ręcami się czymam, daję radę. A potem M. każe
uchwycić jedną ręką linę pod pupą, odchylić się prostując drugą... Opuścić
lekko, puszczając barierkę....
Do dziś czuję stresowe szpilki w piętach na wspomnienie....
Na wyprostowanej ręce kurczowo trzymającej się barierki odchyliłam się w przepaść... Mój rozum wierzgnął dziko, a ja się spociłam. Jezuu.... Czułam, jak zdrewniała w bolesnym napięciu, spotniała ręka pod moim zadkiem obsuwa się wzdłuż liny... coraz niżej... Jezzzuuu!! Nie utrzymam się, ręka boli, nie mam siły... Runę! Z całej siły starałam się opanować umysł, już, już na granicy paniki miotający się pod czaszką i wrzeszczący: „Łapaj!! Trzymaj!! Chwyć się liny! Barierki! Powietrza! Czegokolwiek!! Uciekaj! Wdrap się z powrotem! Przecież wisisz nad przepaścią! Zaraz będzie za późno!!Uciekaaaaj!!”
(Nagle poczułam delikatne stukanie w ramię i usłyszałam głos jakby z Zaświatów: „PUSZCZASZ SIĘ?” Po czym skrępowane, przepraszające chrząknięcie niczym grzmot zamykanej płyty mogilnej. „EKHEM.... PRZEPRASZAM, CHCIAŁEM POWIEDZIEĆ: PUŚCISZ W KOŃCU TĘ BARIERKĘ? BO TROCHĘ NAM SIĘ Z PIMPUSIEM SPIESZY NA NASTĘPNE SPOTKANIE...”)
Nie, no żart, oczywiście, ale fakt pozostaje faktem: miałam ŚMIERĆ W OCZACH...
Całym wysiłkiem woli zmusiłam się by puścić barierkę. Chwyciłam szant. Jezzuuu.... Mój umysł ze zgrozy osiągnął ostatnie stadium zidiocenia, bo chociaż z boku, z drugiej liny, M. tłumaczył mi spokojnie : „Delikatnie chwyć szant od drugiej strony, dwoma palcami nad śrubami, NAD śrubami, Kochanie, gdzie są śruby? Palcem wskazującym i kciukiem lewej ręki...” ja nie mogłam sobie uświadomić, co to takiego jest „lewa ręka”, który palec to kciuk i wskazujący, jakie śruby (choć miałam je przed nosem), co znaczy „nad śrubami”? – czyli gdzie to jest „nad śrubami”? Jak?... bo mocowałam się z chęcią uchwycenia z całej siły obiema rękami czegokolwiek.
I nagle uświadomiłam sobie, że jeszcze żyję. Że wiszę. I że jeszcze nie runęłam w przepaść, chociaż już puściłam ostatni stabilny fragment rzeczywistości.
Kolejne zjazdy, to już był drobiazg.
Alpha-Sco : Phi, a skąd wiadomo, że ten malutki ludzik to akurat Ty? Ściemniasz i tyle...
amorphous : Eee tam dwadzieścia metrów ;-) https://lh3.googleusercontent...
Alpha-Sco : Dobrze, że to nie było w połowie drogi lecąc w dół :)