Czyli morsem nie zostanę, bo nie do twarzy mi z wąsami.
To szczęście mieszkać nad morzem.... szum fal, krzyk mew... Tutaj, w zakurzonym Lublinie, brakuje mi tego.Ale kąpiele we wrześniu to jak na mnie niezły wyczyn, bo jestem z natury piecuchem. Co prawda jak świeci słoneczko a ty stoisz opatulona w polar i goretex i jest ci ciepło to z przyjemnością myślisz o tym, jak fajnie byłoby poskakać przez fale. A jak już się rozbierzesz i stajesz na podejrzanie zimnym piasku, to usiłujesz przekonać sama siebie, że przecież jest jeszcze lato. A potem, oblewana lodowatą wodą, nie zwracasz uwagi na krzyki mózgu, który gdzieś pod dekielkiem miota się w panice i wrzeszczy "UCIEKAAAJ! GDZIE MÓJ KOCYK????!!!" Tylko nieprzyjemnie jest, gdy dla zlodowaciałych stóp każde ziarenko piasku jest kłujące jak szpileczka, trudno nawet krok zrobić.
No cóż, M. kąpał się w grudniu i podobno to niezapomniane przeżycie. Może kiedyś się zdecyduję... na razie jestem dumna z mojego małego zwycięstwa :)