Od kilkunastu lat Cannibal Corpse regularnie przy okazji wydania
kolejnych płyt odwiedza Polskę. Nie inaczej było tej jesieni, kiedy
Amerykanie w towarzystwie rodaków z Dying Fetus oraz Szwedów z
Evocation i Niemców z Obscura przyjechali do Krakowa. O Evocation słyszałem dawno temu, nigdy jednak nie załapałem się na ich
muzykę. Rzuciłem okiem z ciekawości i chyba jedyne, zresztą mało
odkrywcze, co mogę napisać to, że szwedzka scena dorobiła się dawno
temu szeregu rozpoznawalnych elementów. Nie byłoby w tym nic złego
gdyby nie to, że dla wielu grup stało się to zbyt ciężkim do uniesienia
balastem.
Ciągłe powielanie tych samych schematów przez kiepskich epigonów garstki starych zespołów mnie osobiście przyprawia już o mdłości. Nic ciekawego, wolałem resztę czasu spędzić w innym towarzystwie. Obscura natomiast zdecydowanie bardziej kojarzyła mi się z kapitalnym albumem kanadyjskich bogów z Gorguts niż nazwą niemieckiej kapeli, jak się okazało również grającej, choć w innej nieco niż Kanadyjczycy stylistyce, tzw. techniczny death metal. I tak już chyba zostanie. Nie znoszę epigoństwa.Dying Fetus był więc pierwszym zespołem, który chciałem zobaczyć, powodowany czymś więcej niż tylko baranią ciekawością. Swego czasu ten zespół stał się interesującą alternatywą dla skostniałej nieco sceny death metalowej zza oceanu. Wtedy również, w towarzystwie Deranged zjawili się po raz pierwszy w Polsce na pamiętnym koncercie w Rzeszowie. Od tamtego czasu, również poza granicami naszego kraju widziałem ich wiele razy i mimo że mój entuzjazm do tego zespołu malał z każdym rokiem, to koncerty nigdy nie schodziły poniżej pewnego dobrego poziomu. Mało skomplikowana muzyka, szybko wpadająca w ucho, choć w domu i kapciach może się prędko przejeść, idealnie sprawdza się na koncertach. Przy takich już klasykach jak Kill Your Mother/Rape Your Dog, Intentional Manslaugher czy Grotesque Impalement nóżka tak tupała, że kapcie same spadły. Kapitalne Praise the Lord (Opium of the Masses), Justifiable Homicide i Pissing in the Mainstream z "Destroy the Opposition” mocno zakotłowały zgromadzoną pod sceną publiką. Działo się, również pod sceną wreszcie zrobiło się gęściej, gwarniej i brutalniej. Po koncercie spacerujący po klubie i pozujący (co za idiotyczne słowo) do zdjęć John Gallagher sprawiał wrażenie wyraźnie zadowolonego. Słusznie - dobry koncert, dobrze rokujący na kulminację wieczoru.
Na koncertach Cannibal Corpse wycieram się od wielu lat, więc przed kolejnym z nich pokusiłem się o pewien osobisty rachunek dotychczasowych spotkań z mistrzami brutalnego death metalu. Sporo tego było, nie pamiętam wszystkich koncertów Kanibala. Niezależnie jednak od przybliżonych czy konkretnych liczb, dobrze wiedziałem czego się spodziewać. Ktoś wprawdzie mógłby powiedzieć sobie „dosyć”, co nie ukrywam, że sam czasem sobie mówię w wypadku innych zespołów, widzianych już wcześniej. W tym wypadku jednak po towar wiele razy sprawdzony można spokojnie sięgać po raz kolejny. Ponadto kiedy na kilkanaście dni przed koncertem dotarła do mnie wiadomość, że Amerykanie zawitają do Polski z aż 90 minutowym setem apetyt na kolejne spotkanie wzrósł tym bardziej. Dość jednak tej egocentrycznej wycieczki, bo to nie Cannibal Corpse przyjechali mnie zobaczyć, ale ja ich. Było co oglądać. Ten zespół to obecnie jedna z najlepszych, a może najlepsza death metalowa maszyna bezlitośnie mieląca na koncertach golonkę, flaki i inne przysmaki, by zacytować pewnych rodzimych klasyków. Ktoś wprawdzie mógłby marudzić, że ten zespół od kilkunastu lat stoi w miejscu, że kolejne płyty nie wnoszą niczego ciekawego do hermetycznego mimo wszystko gatunku jaki uprawia ekipa Alexa Webstera. Sam stoję gdzieś pośrodku, między bezkrytycznymi entuzjastami tego zespołu i tymi, którzy na chłodno przyjmują kolejne płyty. Gdzieś też pośrodku znalazły się moje odczucia po tym koncercie. Mimo wszystko liczyłem na nieco więcej klasyków, zwłaszcza takich, które od kilkunastu lat ustępują miejsca innym, nowszym kompozycjom. Rzeczywiście, czego skądinąd można było się spodziewać, tamtego wieczoru set Amerykanów wypełniony był obficie utworami z wydanej w tym roku płyty "Evisceration Plague” - Priests of Sodom, Scalding Hail, Evisceration Plague oraz Evidence in the Furnace. Nie zabrakło garści killerów z przedostatniego krążka "Kill” - The Time to Kill is Now, Make Them Suffer czy Death Walking Terror. Tyle relatywnie świeżego mięsa. Naprawdę gorąco jednak robiło się jednak przy starych ochłapach. Pierwszy pojawił się I Cum Blood, nieco później rewelacyjny Vomit the Soul, nagrany blisko dwie dekady temu wespół z Glenem Benetonem hehe. Oczywiście flagowe Fucked with a Knife, Stripped, Raped and Strangled czy Devoured by Vermin. Gwoli kronikarskiej ścisłości, w tzw. między czasie przez salę przetoczyły się jeszcze Sentenced to Burn, Unleashing the Bloodthirsty, Pit of Zombies i The Wretched Spawn. Na dobitkę czy jak kto woli na bis A Skull Full of Maggots, Hammer Smashed Face oraz Stripped, Raped and Strangled. Jeszcze przez dobrą godzinę przez krakowski klub Studio sunęły mocno sfatygowane zwłoki wypranych pod sceną maniax. Boleśnie wycyzelowana precyzja i perfekcja rażenia. Dobre, czytelne brzmienie. Słowem – kwintesencja tego co na żywo wypada oczekiwać od zespołów takiej miary. Corpsegrinder to zwierze! Kto choć raz widział Cannibal Corpse na żywo ten wie o czym mowa. Kto zaś nie miał okazji niech jej szuka, tym bardziej, że ta muzyka wiele zyskuję na deskach scenicznych.
Kończąc tę garść wspominków wypada wspomnieć o czymś jeszcze. W tej głębokiej bowiem beczce miodu znalazła się tamtego wieczoru jednak łyżka dziegciu. Jak na tak długi set zespół mógł się pokusić o kilka niespodzianek, nawet kosztem innych starych kompozycji, bo raczej nie ma co liczyć by poświęcono materiał, który niejako patronuje, również z nazwy, całej trasie. To akurat jest niestety przypadłość, na którą cierpią wszystkie bez wyjątku zespoły.
http://www.darkplanet.pl/gallery/photo/83649