Pierwsza (i mam nadzieję, nie ostatnia) edycja koncertów pod szyldem DockMetal odbyła się w dniach 14-15 marca 2015, w gdańskim klubie B90. Klub ten mieści się w dokach, a industrialny klimat okolicy tym bardziej służy atmosferze imprez. Dwa dni koncertów, więc działo się wiele, a kto był na pewno przyzna – wartych powtórzenia.
Dzień pierwszy
W wielkim oczekiwaniu na headlinera - Death DTA. Ale nie można było się nudzić, a tego wieczoru publiczność rozgrzewały głównie zespoły death metalowe.
Mass Insanity z Chojnic rozpoczęli występ punktualnie. Muszę przyznać, że to był jeden z ich lepszych koncertów. Zaczęli mocnym uderzeniem i takim też skończyli. Precyzyjna podwójna stopa, rytmiczna praca gitarzystów z dobrymi riffami i szorstki, niski growl wokalisty - to ich znaki rozpoznawcze. Większość kawałków pochodziła z nowej płyty, nad którą zespół obecnie pracuje. Warto zaznaczyć, że obecnym basistą Mass Insanity jest były członek, również chojnickiego, Thrasher Death. Wokalista przyznał, że to był zaszczyt zagrać przed Deathem. A ja od siebie mogę powiedzieć, że każdy, kto świadomie ominął występ „Massów”, mówiąc sobie, że to pierwszy i mniej znany zespół grający tamtego dnia, może tylko żałować swojej decyzji. Dobitnie udowodnili, że death metal jest ich rzemiosłem i co więcej, to rzemiosło świetnie wykonują.
Drugim zespołem grającym 14 marca był Loudblast z Francji. Zdecydowanie pokazali na co ich stać, dając sporą dawkę energii ze sceny. Ich atutem są z pewnością deathowo-thrashowe riffy. Sądzę, że zespół zjednał sobie fanów zarówno death-metalowego jak i thrash-metalowego grania.
Kolejny, na małej scenie, był warszawski Thunderwar. Oni również zaprezentowali solidne thrashowo-deathowe riffy, które z pewnością były szybkie i ciężkie, ale ponadto posiadały harmonię. Kompozycje utworów były dobrze przemyślane. Wokalista pokazał, co potrafi i udowodnił, że nie bez przyczyny piastuje swoje stanowisko w zespole. Śmiało mogę rzec, że brzmiał oryginalnie. Publice kojarzył się z wokalistą Obituary i to bynajmniej nie przez wygląd. Fanom pierwszych nagrań Vadera, na pewno Thunderwar przypadnie do gustu.
Headlinerem tego dnia była formacja Death DTA. Można powiedzieć, że jest to w pewnym sensie tribute band złożony z byłych muzyków, którzy niegdyś dzielili scenę razem z Chuckiem Schuldinerem. Ich trasa odbywała się pod znakiem albumu Symbolic z 1995 roku, jednakże zespół zagrał szlagiery z całej dyskografii, np. „The Philosopher”, „Lack of Comprehension”, „Zombie Ritual”. Tym razem Death DTA tworzyli Bobby Koeble, Max Phelps oraz legendarni Steve DiGorgio i Gene Hoglan. Ich występ bezapelacyjnie zwołał największą publikę tego wieczoru. Kontakt zespołu z publiką był fenomenalny. Wartym uwagi jest fakt, iż wokalista – Max Phelps, pojawił się na scenie w koszulce z polskim godłem oraz biało-czerwoną opaską na rękawie. W trakcie trwania koncertu unosił się przyjemny, orientalny zapach, który pochodził z kadzidła stojącego na scenie obok basisty. Muzycy udowodnili, że w każdej chwili, kiedy znajdują się na scenie pamiętają o swoim zmarłym przyjacielu. Miało miejsce skandowanie imienia Chuck. Ku uciesze fanów, zespół przygotował spory bis i długo żegnał się z publicznością. To miłe widzieć, jak takie gwiazdy znajdując się na scenie potrafią okazać więcej skromności i mniej negatywnej dumy niż inni, mniej znani wykonawcy.
Dzień drugi
Na dzień dobry wystartował gdański thrashowy Repulsor. Zespół grając na małej scenie zaprezentował brzmienie przypominające thrash z początku lat osiemdziesiątych. Było szybko, było surowo i myślę, że właśnie to muzycy obrali sobie za główny cel.
Następny w kolejności zagrał szwajcarski Suborned. Była to ich pierwsza trasa w Polsce. Zespół zaserwował mocne i niesamowicie energiczne thrashowe riffy, okraszone godnym uwagi głosem wokalistki. Dziewczyna, o dziwo, radziła sobie świetnie, więc wielki plus dla niej. Posunę się nawet do stwierdzenia, że jej wokal jest lepszy niż wokalistki z brazyliskiej formacji Nervosa. Dali dowód, że nie zapominają o ludziach pod sceną i szybko nawiązali z nimi doskonały kontakt. Sam zespół inspiruje się w dużej mierze zespołami z tzw. nowej fali thrash metalu, jak np. Evile. Brzmią dobrze i miło by było usłyszeć ich ponownie.
Zakończeniem całego eventu był występ długo oczekiwanego Overkill. Trzeba przyznać, że nadal świetnie sobie radzą na scenie i są w wyśmienitej formie. Wokalista, niemalże po każdym utworze zwracał się do publiki. Energia była wszędzie. Dało się to szczególnie zauważyć patrząc na spory moshpit pod sceną, który towarzyszył każdemu granemu kawałkowi. Warto dodać, że poza świetnym graniem, zespół ten, jak i większość innych podczas koncertów w klubie „B90”, był bardzo dobrze nagłośniony, co tylko poprawiało jakość wszystkich występów. Zespół docenił także oświetlenie na scenie. Praca muzyków była świetna od początku do końca ich występu. Jeśli ktoś na przyszłość zastanawia się, czy warto wybrać się na koncert Overkill, od razu odpowiadam – warto i to niejednokrotnie.
Podsumowując - impreza w świetnym klimacje i na pewno powinna stać się cykliczną. Bardzo dobre nagłośnienie w klubie, dobra organizacja. Oba wieczory upłynęły zdecydowanie zbyt szybko.