Jest coś przerażającego w „Raza Odiada” jak i w całym zespole Brujeria. Mimo, że jest to konglomerat iście międzynarodowy i pochodzący ze znanych zespołów, to w bardzo bezpośredni sposób udało się utrzymać jego meksykańskość, nie tylko dzięki językowi hiszpańskiemu i tego jak go prezentują obaj wokaliści, ale także i całemu klimatowi, otoczce i tematyce albumu. Znienawidzona rasa (takie jest tłumaczenie tytułu) zabiera nas bowiem w świat przestępczości, przemocy, karteli narkotykowych, wojen gangów, rasizmu, indiańskiej rewolucji i brudnej polityki. Już zamaskowany zapatysta z okładki nie wróży nic dobrego, a to dopiero początek.
Bardzo wiele straciłaby Brujeria, gdyby nie tworzyła po hiszpańsku. Ten język nadaje jej naturalności, wyjątkowości i takiej wręcz straszności. Dzięki niemu wszystko to jest prawdziwe i pozwalające odczuć grozę tamtych miejsc i zdarzeń. Niestety jednak powoduje to, że dla wielu osób cała ta polityka jest niezrozumiała. Można wiele wychwycić, trochę doczytać, ale sens pozostaje niejasny. Jednak atmosfera albumu jest wprost idealnie dobrana i to jest najważniejsze.
Płyta rozpoczyna się od antyemigranckiego przemówienia gubernatora Kalifornii Pete Wilsona. Słuchają go wściekli Meksykanie, którzy komentują podniesionymi głosami, a w końcu zaczynają strzelać pośród krzyków, chyba do telewizora. Odtwórcą roli Pete (tutaj Pito) Wilsona jest Jr. Hozicón z Dead Kennedys i to jest jedyny angielski jaki tutaj się znajduje. Muzyka wchodzi brutalna, ciężka i ołowiana. Aż ciężko stwierdzić jaki to rodzaj, choć zespół na pewno oddalił się od grindcore’a na rzecz takiego nieociosanego death metalu. Drugi „Colas De Rata” pokazuje jednak, że tej grindowej sieczki też jeszcze sporo tu zostało i tak pomiędzy tymi dwoma gatunkami należy tą płytę umiejscowić. Ta złowieszcza meksykańskość wokali nadaje jednak temu zupełnej wyjątkowości i powoduje, że Brujeria jest zespołem nie podobnym do żadnego innego. Potęgują to dialogi, takie jak przed „La Migra” i różne inne charakterystyczne wokale jak polityczne w „Revolutión” czy narkotykowe w „Consejos Narcos”. Ten pierwszy, z tego co się zorientowałem, jest wyrazem poparcia dla rewolucyjnej Zapatystowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego działającej w stanie Chiapas na południu Meksyku. Ciężki „El Patron”, z jakimiś rozpaczliwymi tekstami na koniec to z kolei piosenka o Pablo Escobarze. Z powodu braku znajomości języka ciężko jednak wszystko rozszyfrować i większość wątków pozostanie dla mnie zagadkowa.
Dużo jest tu takich szybkich i krótkich uderzeń jak na przykład „Almas De Venta”, ale już taki „La Ley De Plomo” jest znacznie wolniejszy i walcowaty, choć wcale przez to nie mniej ciężki. Ważną rolę spełnia tu druzgoczący bas, lecz udział tego instrumentu jest znaczący również w innych kawałkach. Dużo tu różności, choć podanych w tym samym łupieżczym sosie. „Hermanos Menendez” to bardzo niski i death metalowy numer, a po nim następuje duszny ”Padre Nuestro”, w którym ostra rzeź miesza się z wolnymi przeciągnięciami. Zakończenie jest instrumentalne, nieśpieszne i można powiedzieć, że nieco psychodeliczne, zupełnie inne niż cała reszta, z pojawiającymi się na koniec głosami i zamykającym: „Amen, amen, amen…”
„Raza Odiada” to płyta naprawdę zostawiająca po sobie wrażenie. Słucha się tego w napięciu, jakby człowiek oglądał jakiś film sensacyjny, a po jej zakończeniu można odetchnąć i sobie pomyśleć, że dobrze, że ten cały Meksyk jest tak daleko.
Tracklista:
01. Raza Odiada (Pito Wilson)
02. Colas De Rata
03. Hechando Chingasos (Greñudos Locos II)
04. La Migra (Cruza La Frontera II)
05. Revolución
06. Consejos Narcos
07. Almas De Venta
08. La Ley De Plomo
09. Los Tengo Colgando (Chingo De Mecos II)
10. Sesos Humanos (Sacrificio IV)
11. Primer Meco
12. El Patrón
13. Hermanos (Sacrificio IV)
14. Padre Nuestro
15. Ritmos Satánicos
Wydawca: Roadrunner Records (1995)
Ocena szkolna: 5