Życie z wyrokiem śmierci...przemyślenia na temat życia i śmierci.
Trudny temat obrałam, ale czuję, że powinnam podzielić się pewnymi przemyśeniami na temat życia i śmierci. Choruję na przewlekłą białaczkę szpikową. Od kilku lat przyjmuję chemię z przerwami w sumie miałam roczną przerwę kiedy choroba cofnęła się całkowicie. Od Listopada ubiegłego roku nastąpił kolejny nawrót. Ale nie o tym chciałam pisać to tylko taki wstęp.
Pamiętam pierwszą paniczną myśl kiedy dowiedziałam się o tym co mnie czeka. Myśl czy to już mój kres, i czy dam radę walczyć z bólem i strachem przed nieznanym. Był czerwiec, chciało się żyć. Słońce świeciło jasno, drzewa w rozkwicie, rozbawieni ludzie wokół i ja z kartką papieru na której jak mi się wtedy wydawało był wypisany wyrok śmierci. To było jak czarna dziura, jakaś straszliwa odchłań rozpaczy. I myśl co dalej? Jak to będzie? Czy dam radę? Jak powiedzieć bliskim ludziom tą straszną wiadomość? Masę pytań ani jednej odpowiedzi. Pamiętam wzrok lekarza tak grobowo poważny...najpierw długo patrzył na wyniki, później spojrzał mi w oczy. Właściwie już niczego nie musiał mi mówić, wiedziałam, że jest źle. Ale powiedział słowa które zapadły mi w pamięć, których uczepiłam się jak tonący ostatniej deski ratunku. Jest bardzo źle, to granica kryzy blastycznej, ale będziemy walczyć, nie jest pani sama, proszę o tym pamiętać. Wracałam ze szpitala ściskając w dłoni mój wyrok śmierci i nie wiedziałam dokąd pierwsze się udać i co zrobić. Nie miałam odwagi póść do domu i powiedzieć wprost jak się sprawy mają, nie miałam siły rozmawiać o tym z kim kolwiek. Właściwie to powinnam zostać odrazu w szpitalu, ale poprosiłam o jeden dzień wolności na poukładanie myśli. Poszłam do parku, zapadłam się w zieleń w odległym zakątku gdzieś z dala od ludzi. Najpierw długo patrzyłam na cyferki z kartki, walcząc z natłokiem myśli w głowie. Ważyłam słowa lekarza i własny lęk o przyszłość na jakieś przeklętej szali życia i śmierci. Narastał we mnie lęk i taka niesamowita wręcz chęć życia, czułam się bliska obłędu. Nie było łez, czułam nieodpartą chęć płaczu, ale łzy płynęły jakby do wewnątrz. Piekło mnie w ściśniętym przełyku a serce tłukło się gdzieś na dnie skurczonego ze strachu wnętrza. Rozpaczliwa zazdrość jaka mnie wtedy dopadła gdy patrzyłam z oddali na szczęśliwych ludzi omal mnie nie zabiła. I pytanie dlaczego JA? kołatało się w głowie niemal bez ustanku. Czułam wtedy taki ból duszy, że cały okres brania chemii był przy tym niczym. Ale wtedy w parku narodziłam się na nowo, silniejsza niż kiedykolwiek. Nie wiem jak długo leżałam w trawie walcząc z bólem i strachem, ale jak wracałam patrzyłam na czerwcowe niebo pełne gwiazd. Narodziło się we mnie wtedy postanowienie walki do oporu. Wtedy powiedziałam sobie poraz pierwszy raz w życiu, nigdy się nie poddam, nie mogę, będę walczyć ,aż wygram. Oczywiście czekało mnie jeszcze kilka poważnych i bardzo trudnych rozmów z bliskimi i przyjaciółmi ale wtedy już czułam, że dam radę, że już mam siłe o tym rozmawiać. Piękna noc i moje duże postanowienie przyniosły mi ukojenie ,dziwny spokój i ulgę. W domu spokojnie przekazałam złą wiadomość i poprosiłam żeby nikt nie ważył się płakać bo to nie jest koniec świata i wyszłam do swojego pokoju by spakować rzeczy do szpitala. Nie wiem do dziś czy bliscy płakali jak im to przekazałam nie pojawiłam się już tego wieczoru w salonie. Zasnęłam niemal natychmiast już nie myśląc o tym co będzie. Śniła mi się łąka oblana słońcem, szłam zbierając kwiaty i czułam dziwny spokój. To był najpiękniejszy i najbardziej realistyczny sen w moim życiu. Obudziłam się nad ranem i długo patrzyłam na wschodzący dzień. Wola życia odsunęła wszelkie lęki i już byłam pewna, że dam radę walczyć. Dwa miesiące w szpitalu wlekły się niemożliwie. Codzienna chemia, niszczyła komórki rakowe i osłabiała organizm. Czasem przychodziły bardzo czarne myśli kiedy po kolejnej kroplówce budziły mnie torsje, a włosy zostawały mi w garści. Były lęki czy po drugiej stronie coś isnieje, czy wszystko kończy się wraz ze śmiercią. Było bardzo źle nastąpił stan kryzy blastycznej, byłam na granicy życia i śmierci. Ale uczepiłam się myśli, że będę walczyć i wygram. Kolejna sesja wyczerpującej chemii, przyjaciele przychodzą do szpitala rozmawiamy przez słuchawkę jak w więzieniu. Dowiaduję się ilu ludzi trzyma kciuki za mnie, kumpel organizuje dla mnie koncert...chciałam tam być ale nie mogłam. Gra kilka kapel, a ja po kolejnej kroplówce walczę z torsjami i myślę o ludziach którzy przyszli tam dla mnie. Walczę każdego dnia od nowa i powoli zaczyna przejaśniać się w wynikach. Aż pewnego dnia przychodzi lekarz i z uśmiechem mówi - To niesamowite pani naprawdę wychodzi z kryzy blastycznej, to nie możliwe, ale to prawda...dwa razy robiliśmy analizę krwi i szpiku kostnego. Pomyślałm wtedy...a więc jeden zero dla mnie. Myślę, że wtedy pomogła mi myśl, że jest tylu ludzi którym zależy na mnie, że nie mogę ich zawieść. Od Listopada ubiegłego roku nastąpił nawrót choroby, ale jest dużo łagodniejszy i nie muszę leżeć w szpitalu. Dużo mniej agresywna chemia i możliwość pracy, oraz przyjaciele, obecnie również ludzie z forum Metal i Wolność z NK którym jestem wdzięczna za wsparcie trzymają mnie twardo na ziemi. Wyniki wolno pną się ku ostatecznemu zwycięstwu, jeszcze trochę i autoprzeszczep. To moja droga ku wolności i ku życiu. Na koniec parę słów do ludzi na granicy. Może życie wydaje Ci się bez sensu? Nikt Cię nie rozumie? Wszystko się Tobie sprzeciwia? Nie chcesz żyć! !? Ale to tylko chwilowe, nawet najczarniejsza noc kiedyś się kończy. Nie stawiaj swego życia na szali, życie to dar, nie poddawaj się, walcz puki możesz... Z każdej walki wyjdziesz silniejszym człowiekiem. Odejście na własne życzenie to nie jest koniec kłopotów, one zostają tylko, że w rękach bliskich Ci ludzi. Jak wydaje Ci się, że nie masz bliskich, jesteś w błędzie... Jeden krok w odchłań zmarnuje piękne chwile które możesz przeżyć. Mówi i pisze to osoba która żyła i żyje z wyrokiem śmierci. Nie poddawaj się, bo każdo istnienie to jeden niepowtarzalny cud życia którego nie możesz zmarnować nieodwracalnym krokiem... Śmierć jest czymś do czego trzeba się przygotować, długą walką o życie, dobre życie i o ile się da jak najdłuższe życie.
Jak ktoś ma ochotę pogadać prywatnie o rozterkach w profilu znajdzie mój numer gg. który mimo czerwonego słoneczka jest zawsze włączony :-)
litea : jej, niesamowite... i pięknie napisane. Cóż więcej napisać? To niesamo...
GreenEyed : no niestety nie bardzo mogę być blisko... ta osoba leczy się obecnie za g...
Nosferatu18 : Właśnie najgorsze są te nawroty mogą być ale nie muszą.... Ja m...