mych okiennych szyb
kolejna, marmurowa noc
zamarza w żałobny kir
a księżyc
niczym przeklęty dzwon
intonuje swój bezbożny psalm
pod sklepieniem niebios
spękanym łzami zimnych gwiazd
pogrzebany wśród wspomnień
jak martwy motyl
pod całunem zgniłych liści
dłonią
więdnącą w rytualnym roztargnieniu
nawlekam smutny płomień
na trupioblady żagiel świecy
i czekam
aż melancholia
orszakiem zbłąkanych cieni
zatopi cały świat
w mrocznej toni zapomnienia
i gdy cisza
stopnieje wreszcie
w tę jedyną, znaną sercu pieśń
wyrecytuję strofy umarłych poetów
by każde z bolesnych wspomnień
powstało z martwych
i różańcem
w tańcu zatraconych ciem
spłonęło w objęciach mej samotności
ja zaś
krzykiem wykutym z rozpaczy
rozerwę na strzępy
smutek mej zagubionej duszy
i spocznę
w sennym ukojeniu