Noc niczym ogromny kruk rozpostarła swe skrzydła nad Silaronem. Morze gwiazd wszechogarniającą falą rozlało się po niebie. Księżyc począł śpiewać swą smutną, ciemną melodię - ciszę nieprzeniknioną. Nawet w lesie nie rozległ się ni szelest, ni szmer żaden. Nawet drzewa - dumni jego twórcy nie poruszały się, nie wydawały żadnych odgłosów pomimo ciepłego oddechu wiosennego wiatru.
Na polanie tchnienie to przybierało na mocy rozwiewając długie, ciemne włosy naznaczone już zimnym szronem czasu. Strażnik spał w swym leśnym domu niczym kamienny posąg z królewskich salonów, tak samo dostojny, tak samo spokojny w swej istocie. Dywan z traw i mchów był dla niego łożem, las był jego pustelnią. Strażnik nie rozstawał się ze swoją tajemnicą, byli jak dwoje kochanków niezważających na to, że świat się od nich odwrócił. O tej głębokiej samotności przypominał im herb na pochwie miecza - znak ognistego krzyża. Każde z ramion było ścięte tak, że przypominało grot strzały gorejącej. Tło herbu żarzyło się królewską purpurą. Od srebrnych fragmentów pochwy odbijały się kryształy gwiazd, te same, które odbijały się w oczach człowieka przypatrującego się śpiącej postaci. Przez chwilę osobnik ten stał bez ruchu nie wydając nawet cichego szmeru jaki spowodowałby szybszy oddech. Obserwował jednocześnie nasłuchując, oczekując jakiegoś ruchu, gestu wskazującego na przytomność leżącego. Nie doczekał się jednak niczego w przeciągu kilku chwil. Badał pełen skupienia miejsce, w którym się znajdował. Na wprost niego dusiło się jeszcze swym wątłym bladym dymem wydając ostatnie tchnienie wygasłe już prawie i ciemne ognisko. Po jego prawej stronie leżała postać Strażnika. Polana miała kształt prawie idealnego pierścienia jakby wyrysowała go jakaś wszechmocna ręka. Ów skromny skrawek przestrzeni otoczony był mozaiką drzew liściastych. Skradającego się otaczały jasne pnie gęsto rosnących brzóz, spośród których gdzie niegdzie wyłaniały się smutne wierzby, smukłe topole, majestatyczne, stare dęby oraz lipy. Był to w oczach zakapturzonego człowieka las jakich wiele na obszarze Silaronu, szczególnie w żyznym Lorth. Jednak dla Strażnika był to dom, a raczej samotnia, gdzie miał spędzić resztę swego życia. Jego skromny szałas z gałęzi i leśnego poszycia chylił się nieopodal i ział ciemnością wnętrza. Strażnik kochał to miejsce, gdzie nie przeszkadzano mu hałasem rozmów, gdzie mógł oddać się w pełni medytacji. Gdzie mógł w pełni skupienia trenować swe umiejętności. Tego też wymagała ogromnie istotna funkcja, jaką wykonywał ten silny mężczyzna. Spał teraz przy wygasłym ognisku zaś człek, obserwujący go drgnął niepewnie poruszając gałązkami, szeleszcząc liśćmi jak tancerka suknią. Wyjął spod luźnej szaty małą dmuchawkę. Powolnym, bezszelestnym ruchem zbliżył ją do swych ust. Materiał napiął się na piersi owego człowieka gdy ten nabrał powietrza w płuca. Po chwili dał się słyszeć cichy świst i małe ostrze zamoczone w truciźnie wbiło się w szyję Strażnika. Ten zerwał się ze snu przestraszony, rozejrzał się i począł szukać swego miecza. Skrytobójca zaś znów zamarł, naciągnął ciemny kaptur, po czym bezszelestnie, jakby sunął nad ziemią zbliżył się odrobinę w stronę brzegu polany, gdzie odwrócony plecami doń Strażnik dobywał właśnie swego oręża. Powoli aczkolwiek zdecydowanie sięgnął ręką pod płótno szaty i zacisnął dłoń na zimnym przedmiocie. Począł z wolna wyciągać go spod materiału. Tym czasem Strażnik przekroczył zimne kamienie będące pozostałościami po ognisku i stąpał rozglądając się. Nagle usłyszał ciche szczęknięcie jakby metal uderzył o metal. Jego serce zabiło szybciej. Jego wzrok począł badać każdy skrawek przestrzeni wokół polany . Wszystko to trwało zaledwie ułamki sekund, niby nic nie znaczące… A jednak… Zakapturzony człowiek naprężył wszystkie swoje mięśnie w ogromnym wysiłku, wyciągnął wreszcie lodowate ostrze i wykonał skok. Strażnik odwrócił się. Usiłował zasłonić się mieczem przed sunącym ku niemu ostrzem małego mieczyka. Nie zdążył jednak. Skrytobójca znalazł się już za Strażnikiem. Tamten wykonał spóźniony zamach mieczem, jednak wyczuwając intencje atakującego i wykorzystując siłę włożona w zamach wykonał skok przez ramię i po chwili gotowy był znów do obrony. Jednak przeciwnik znalazł się już obok. Wyskoczył czym prędzej by zdążyć dźgnąć swą ofiarę, lecz Strażnik szybkim ruchem miecza wytrącił ostrze z rąk napastnika.Już prawie pewien był swego tryumfu i myślał tylko o tym by unieszkodliwić swego wroga gdy nagle poczuł jak zaczyna kręcić mu się w głowie i traci władzę w dłoniach. W tej chwili mała dmuchawka i strzałki rozsypały się po polanie wypadając spod szaty skrytobójcy. Nie uszło to uwadze Strażnika, który już wiedział że czeka go niechybnie śmierć. Podniósł jednak miecz gotowy do walki, mimo iż oszołomiony nie miał szans z szybkim i zręcznym zabójcą. Tamten zdążył już wyciągnąć sztylet spod szaty. Strażnik zamachnął się jeszcze, jednakże nie był zdolny już tak dobrze jak wcześniej władać mieczem, który swym ciężarem pociągnął za sobą jego ręce. Morderca silnym kopniakiem wytrącił mu miecz z dłoni po czym wijąc się jak wąż znalazł się za plecami ofiary. Poddusił jedną ręką, drugą szybkim ruchem przeciągnął sztylet po szyi Strażnika. Krew trysnęła rzewnym potokiem na dłonie oprawcy. Ciało opadło bezwładnie w ramionach kata. Strażnik ostatni raz spojrzał w oczy ciemnej postaci gdy ta zaczęła powoli przeszukiwać kieszenie umierającego. Chwycił ostatnim wysiłkiem za rękę oprawcy, ten skierował swój wzrok na twarz, która powoli zaczęła nabierać zimnego, sinego odcieniu i na oczy, szklące się teraz i lodowate jak powiew zimowego wichru. Usta trzęsąc złożyły się do wypowiedzenia ostatniego słowa w życiu Strażnika.
- Ty – wyszeptał zachrypniętym, bezsilnym głosem. Spojrzał ostatni raz na wyraz twarzy mordercy i zachłysnąwszy się własną krwią umarł. Zbrodniarz patrzył przez chwilę na zwłoki i dalej przeszukiwał kieszenie. Wyczuł pod płaszczem sakiewkę jednak były w niej tylko dwa złote kemy i czterdzieści miedzianych rokemów. Rozwiązał sztywniejącemu już strażnikowi koszulę. Spod skropionego krwią materiału wysunął się srebrny łańcuszek z wisiorkiem - zwykłym onyksem osadzonym w srebrnej, cienkiej obręczy. Zabójca przeraził się, jakby ta mała, nieistotna błyskotka przesądziła o całym jego życiu. Wsunął rękę pod swą szatę i wyciągnął identyczny wisiorek. Jego źrenice rozszerzyły się ogromnie, spojrzał jeszcze raz na ofiarę, bezbronną już i martwą i rozpoznał w nim człowieka sprzed lat. Człowieka, któremu przysiągł wierność, któremu zawdzięczał fakt, że żyje. Jego usta zadrżały bezdźwięcznie w niewypowiedzianym wyrazie:
-Ty- serce waliło mu jak młotem. Jego bicie było jedyną rzeczą jaką słyszał prócz tego słowa, które echem przeszłości odbijało się w jego umyśle:
-Ty- rozbrzmiewało wspomnienie morderstwa spadając na zabójcę jak grom w trakcie burzy.
-Ty- nie mógł zapomnieć krwi wypływającej z ust starego przyjaciela...
-Ty- widział jego szarą twarz w odbiciu ostrza zakrwawionego i usta składające się do wypowiedzenia tego jednego prześladującego go słowa:
-Ty!-
Przerażony skrytobójca upuścił z rąk ostrze i powoli począł się wycofywać, lecz wrócił po chwili po narzędzie zbrodni. Spojrzał na nie i w świetle księżyca ujrzał (a może to była jego wyobraźnia?) odbicie tych zaskoczonych, rozczarowanych oczu zastygających powoli w jeden już tylko, wieczny wyraz.
-Ty!-
Zabójca przetarł twarz dłońmi spojrzał na wygasłe ognisko. Z zadumą zwrócił oczy ku niebu i zorientował się jak dużo czasu minęło odkąd zakradł się tutaj - około dwóch godzin. Nadeszła pora, by odejść. Z ciężarem w sercu schował sztylet do skórzanej pochwy. Odwrócił się plecami do ciała ofiary.
-Ty!- przypomniał o sobie martwy Strażnik. Morderca spojrzał ostatni raz na ciało. Próbował zapomnieć o fakcie, iż zabity był jego przyjacielem a on sam jego dłużnikiem: "To nie istotne- pomyślał - ważne, że ja żyję, i że wypłacą mi dziś drugą część nagrody. Moją pracą jest wykorzystywanie ludzkiej słabości, wykonywanie zleceń bez względu na to, kogo dotyczą. On okazał się słaby - przegrał". Zabójca ruszył przez ciemność przedzierając się dość gęstym lasem a następnie połaciami krzaków. Wszedł wreszcie w sosnowy ciemny las. Nagle zerwał się silny wiatr.
-Ty!- odezwał się głos w jego świadomości, głos nie dający mu o sobie zapomnieć, głos męczący jego sumienie. Zabójca spojrzał w górę między drzewami, widział gwiazdy błyszczące teraz mocniej. Nagle jakiś cień zasłonił niebo na ułamek sekundy. Wiatr wzmógł się a potem ucichł tak szybko jak się zerwał. Zbrodniarz nie zatrzymywał się ani na chwilę. Dotarł do małego źródła i schylił się by obmyć ręce, nie wiedział czy po to, by w razie czego nie budzić podejrzeń, czy raczej by zmyć z rąk krew przyjaciela i jak najszybciej zapomnieć o tej zbrodni. Nie zrobił tego jednakże... Przez las przetoczył się przerażający ryk, przez który przemawiała żądza zemsty. Morderca odczuł to na całym ciele tysiącem dreszczy. Wiedział co to oznacza... Bestia będąca tajemnicą Strażnika odnalazła swego martwego opiekuna. Miał nadzieję, że uda mu się uniknąć jej gniewu, lecz wiedział już teraz, że była ona czcza. Rzucił się do ucieczki. Biegł szybko przez ciemny las. Wiatr zerwał się ponownie. Z daleka było słychać miarowy trzepot ogromnych skrzydeł. Zabójca pragnął jak najszybciej opuścić las. Wiedział wszak, że jeśli będzie zbyt długo przebywał w pobliżu miejsca zbrodni, to grozi mu niebezpieczeństwo. Jedynym wyjściem było przemieścić się wąskim klinem lasu na wschód, do zagajnika, który obrastał północno-zachodni brzeg jeziora. Ruszył więc czym prędzej w tamtym kierunku, nie zważając na gałęzie drzew rysujące jego twarz. Dotarł już do zwieńczenia, które przecinała spora polanka. To było najniebezpieczniejsze miejsce w całym jego dramatycznym rajdzie. Widział juz przebijające się między drzewami światło księżyca odbite na trawie polany i na wodzie. Nagle ponownie zerwał się wiatr. Morderca przyśpieszył biegu. Wybiegł na polanę i ruszył w kierunku zagajnika. W tym momencie usłyszał powolny trzepot skrzydeł, zaś impet odpychanego powietrza przygniótł go do ziemi. Zabójca stanął. Widział jak ogromny, skrzydlaty gad w powietrzu zatacza krąg nad zagajnikiem. Jednym dmuchnięciem spalił jego początek wraz z częścią polany. Paliły się drzewa, trawa a nawet ziemia. Morderca zrozumiał że jedyną jego szansą jest jezioro. Rzucił się więc w jego kierunku. "Żeby tylko zdążyć" myślał, choć tak naprawdę nie wiedział czy dotrze do celu, a jeśli nawet, to jak długo da mu on schronienie. Jednakże - jak tonący brzytwy - zbrodniarz chwycił jedyną szansę dla siebie. Gad rozłożył swe skrzydła i rzucił się w pogoń. Nie zajęło mu wiele czasu ani wysiłku dogonić oprawcę, który właśnie sam stał się ofiarą. Ten widział w swym szaleńczym biegu jak bestia przegania go, siada przed nim na ziemi. Zabójca był zdezorientowany. Zawahał się przez chwilę. I ta właśnie chwila wystarczyła stworzeniu by zadziałać. Morderca przekonany był, że spłonie, że za ułamek sekundy stanie się jedynie zwęglonym kawałkiem mięsa. Tym czasem ona stała przed nim w całej swej okazałości. Wystarczyło jedno machnięcie rozwidlonym ogonem niby biczem. Krew pociekła po ręce skrytobójcy i poczęła wsiąkać w szatę. Kolce wieńczące obie części ogona rozcięły mu rękę do kości zaś siła uderzenia złamała bark i dwa żebra. Człowiek runął na ziemię. Nie było już dla niego ratunku. Kolce wieńczące ogon stworzenia były jadowite. Ogromny, skrzydlaty gad skierował swój udekorowany kolczastą koroną łeb na południe w szale niszcząc po drodze i paląc las. Zabójca leżał twarzą ku niebu. Patrzył w gwiazdy. Krew ofiary na jego rękach pomieszała się z jego własna. Teraz już tylko echem odbijało się w jego głowie to dręczące -Ty-. Leżąc czuł jak powoli życie uchodzi z niego. Odczuwał jak cały zaczyna sztywnieć. Nie wiedział czy mu się wydaje czy chłodny powiew przetoczył się przez polanę. „Nigdy nie byłem wierzący - myślał - ale jeśli tam jesteście wielcy Athunowie skończcie mnie czym prędzej”. Poczuł jak sztywnieje mu krtań. Zaczął się dusić. Jego oczy spoważniały. Zamknął powieki i trzęsąc się przy ostatnim tchnieniu skonał.