Miałem nadzieję, szczególnie przy współpracy z Tweetym ( tak zwykłem nazywać pieszczotliwie urokliwą panią doktor ) , że uda mi się rozwiązać zagadkę tego fenomenu i zniwelować w sposób absolutny skutki mego dzieciństwa. Choć raz w życiu zyskałem cień tej pieprzonej nadziei na normalne życie. Chciałbym żyć jak reszta ludzi. Posiadać zwykłe, normalne problemy, zajmować się pracą, malarstwem, wyskoczyć z ludźmi na piwo, nie myśleć o tamtej stronie, ani o przeszłości przynoszącej gorycz i cierpienie. Czy koniecznie muszę mierzyć się z czymś wobec czego jestem kurwa bezsilny. Nie mam już sił podejmować rękawicy rzuconej przez smutną przeszłość i użerać z bytami, których nie potrafię rozsądnie wytłumaczyć. Boję się każdego dnia. Boję się o siebie i o ludzi w mym bezpośrednim otoczeniu. Nie mogę związać się z kimś na dłużej z myślą, że to gówno odbierze jej to co najcenniejsze. Nauka ani medycyna nie potrafią mi pomóc. Żadne ludzkie środki nie odgonią ode mnie tych kreatur z zaświatów. Tweety zaintrygował mój przypadek. Nie wyobrażała sobie takich wyników. Pomimo tego co ujrzałem za pierwszym razem zgodziłem się na ponowne wejście w stan hipnozy. Za każdym razem było tylko gorzej. Widziałem coraz więcej zła, z którego wyrosłem. Opisy były tak niepokojące, iż w żaden logiczny sposób nie była w stanie wytłumaczyć skąd u mnie ta zasrana schizofrenia ( tak, medycyna zakłada, że na to właśnie choruję. Żadne przypisywane przez nich środki nie zdały egzaminu. Natomiast ludzie, wokół których kręcą się moje rojenia błyskawicznie żegnają się z tym ziemskim padołem ). Metoda hipnozy regresywnej jak stwierdziła urocza terapeutka nie zdawała egzaminu. Jedyna rozsądna diagnoza przez nią wysnuta tyczyła się genezy stanów depresyjnych i niskiego poczucia własnej wartości. No, ale to do jasnej cholery nie rozwiązywało wcale głównego problemu. Wkrótce pożegnała się ze mną i wyleciała do Europy, gdzie ma się całkiem dobrze.
Pamiętam ten zasrany wieczór. Godz. 22.00 Obchód pielęgniarek i lekarzy. Pamiętam zawodzenia pewnej kobiety w sali nieopodal i interwencje wykwalifikowanych psychiatrów. Jej problem z tego co zdążyłem się zorientować polegał na usilnym przekonaniu w swoją misję na Ziemi. Przywiezioną ją tutaj ze względu na samookaleczenia wynikające zdaniem lekarzy z silnego ataku depresji. Rozmawiałem z nią wcześniej. W przeciwieństwie do lwiej części żyjących tu warzywek jestem trzeźwego umysłu. Mam wyostrzone zmysły i wyczuwam różne rzeczy. Nie znam się na sprawach wiary. Przyznam się, że jestem w tej kwestii laikiem. Nigdy nie trzymałem w ręce Pisma, chyba, że z przymusu na zajęciach z katechezy. Opowiedziała mi, że została wybrana przez Pana i została wytypowana do wypełnienia niezwykle ważnej misji. Pokazała mi w ramach dowodu swych słów okaleczenia na nadgarstkach i stopach. Utrzymywała, iż w darze od Boga otrzymała stygmaty. Lekarze nie wierzą w te jak zwykli uważać brednie. Każdemu niewyjaśnianemu zjawisku nadadzą zupełnie inny sens, opatrzą dziwnie brzmiącą nazwą choroby i skażą takiego nieszczęśnika na resztę życia w obrębie szpitalnych murów. Czułem wewnętrznie, że w tym co mówiła tkwi jakieś ziarenko prawdy. Przed atakiem, po których szybko przewieźli ją do kliniki, a później do psychiatryka doświadczyła przedziwnej wizji, w której ukazał jej się właśnie ten szpital spętany w sieci czystego, niczym nieskrępowanego zła. Jej misja polegała na ostrzeżeniu ludzi przed czyhającym niebezpieczeństwem i poradzeniu im, by posłali po egzorcystów. Tu stanie się coś złego. Patrząc z perspektywy tych dwóch lub trzech tygodni od tamtych wypadków jestem w stanie uwierzyć tejże kobiecie. Stała się męczennikiem za wiarę.
Wszystko przebiegało normalnie, zaś przebieg dnia i wieczora płynął naturalnym rytmem. Rutyna do porzygania. Myślę, że koło pierwszej lub drugiej w nocy szpital żył spokojnym i błogim snem. W pewnym momencie poczułem coś złego w powietrzu. Nie podobało mi się to. TO wracało. Stygmatyczka wcale nie była obłąkana tak jak utrzymywał personel tego przytułku dla nieszczęśników. Ona również nie spała. Coś było z nią w tej sali. Nie mogłem oczywiście tego wiedzieć, ale czułem to. Nie wiem skąd, nie wiem w jaki sposób, ale naprawdę przysięgam, czułem to. Po upływie paru minut ujrzałem to w pełnej krasie. Przez drzwi szpitalne przeszły postacie. Smukłe, wysokie i złowieszcze. Zebrały się wokół mego łóżka. Miałem ochotę krzyczeć. Zbudzić kogo trzeba. Niech mi coś dadzą. Chciałem zasnąć. Dostać pierdolonego głupiego jasia i po prostu zanurzyć się w otchłani błogiej nieświadomości. Demony przybierały coraz wyraźniejszy kształt i formę. Po chwili ukazały mi się postaci zakapturzone, z pustymi oczodołami. Ich skóra przywodziła na myśl poparzonej. Ich długie kościste palce wskazywały na salę stygmatyczki. Jedna z bestii dotknęła ręką mych oczu i ujrzałem…coś na kształt wizji. Jedyna rozsądna kobieta leżała w kawałkach porozrzucana po całym pomieszczeniu. Na drzwiach widniał zaś napis spisany krwią „ Zwróć ofiarę”. Sparaliżował mnie strach. Nie byłem w stanie uciec. Wnet istoty stojące przy moim łóżku obnażyły małe i niechybnie ostre kły. Wrzasnęły w taki sposób, iż dziwię się, że nikogo tym nie zbudziły. Jazgot wypełnił cały pokój. Ruszyły płynnie przed siebie. Co rusz wyłaniały się nowe postacie . Znikąd. Z innego wymiaru. Z czeluści otchłani, w którą żaden człowiek, żadna dusza nie chce wniknąć. Nie chce zostać przez nią pożarta. Stamtąd nie ma wyjścia. Słyszałem krzyki dobiegające z całego szpitala. Po ścianach i suficie poruszały się mroczne postacie. Pokracznie sunęły przed siebie. Widziałem uciekającego w popłochu lekarza dyżurnego próbującego gdzieś się dodzwonić. Najwidoczniej nie było sygnału. Przeklął pod nosem. Inna grupka ludzi, tym razem pacjentów kierowała się ku wyjściu. Z tym jednak, że nie mieli żadnych szans. To wysysało z nich życie. Krew stała się obiektem zmasowanego ataku bytów, z którymi borykam się od urodzenia. Wnet pojąłem. W domu praktykowano okultyzm i czarną magią. Najpewniej cena za przywołanie jakiegoś bytu wiązała się ofiarą, którą należało uiścić. Żadne z mych rodziców nie oddało swego życia. Nie posiadali najmniejszej nawet kontroli nad demonami pomimo szczerego zaufania w swoje możliwości i siłę umysłu. To jednak byli ludzie słabi, zdegenerowani, nie potrafiący sprawować kontroli nad własnym życiem, a co dopiero nad istotami tak potężnymi jak te, które zniecierpliwione brakiem zapłaty gotowały ludziom piekło o jakim nawet nie śnili. Widziałem jak rozcinają ludzi na żywca samym tylko spojrzeniem, jak duszą ich. Krzyki, jazgot, zawodzenia. Nie było litości. W nieznanym języku pojawiały się napisy na szarych korytarzach placówki. Nie był to żaden język europejski, był to bardziej jakiś język wymarły. Chyba, zresztą, nie wiem. Zło przybywało w dalszym ciągu. Nie było światła, ani prądu. Linie telefoniczne zdawały się bezużyteczne. Brakowało sygnału. Metaliczny, nieprzyjemny zapach posoki wypełniał szpital psychiatryczny. Żywiłem nadzieję, że to tylko zły sen, jeden z tych koszmarów, który dręczył mnie od dawien dawna. Monstra dokonały istnej rzezi. Dobiegł mnie swąd ulatniającego się gazu. To nie do wiary. Spłonę tu żywcem razem z ofiarami istot z nie z tego świata. Demony rozdały śmierć każdemu….każdemu prócz mnie. Teraz i moja kolei. Skupiły się wokół mnie. Spłonę tu żywcem. Ma historia dobiega końca. Przyszły po mnie. Nigdy nie przebudzę się z tego koszmaru. Dobiegły mnie dźwięki syren. Nie wiem skąd się tu wzięła straż pożarna i pogotowie. Nie mam zielonego pojęcia. Brakowało sygnału przecież. Nastąpił w tej samej chwili potężny wybuch, gdzieś na niższej kondygnacji. Kupa dymu i swąd przypalanego, martwego ciała. Rozpoczęła się akcja ratownicza. W tym samym momencie te nadnaturalne byty zniknęły. Zostałem sam na miejscu jednego wielkiego pobojowiska jakie urządziło sobie Zło. Uratowano mnie. Wyszedłem z tego bez szwanku. Przeleżałem w klinice jakiś tydzień, przypisano przymulające leki. Wypisano mnie dosyć szybko. To co zaszło w owym szpitalu jeszcze na długo pozostanie w sferze tajemnic i domysłów. Nikt nie dojdzie do prawdziwych przyczyn tego zjawiska. Zainteresowała się mną jednak miejscowa policja i federalni. Ich zdaniem, w ich bzdurnych przypuszczeniach to ja stałem za zbiorowym mordem na pracownikach i pacjentach tego szpitala. Pewnie, łatwiej zrobić z człowieka żądnego krwi socjopatę wypisującego na ścianach słowa w języku wymarłym niż przyjąć do wiadomości, że koszmar opisywany w większości dziennikach, gazetach i przeróżnych reportażach jest dziełem niewytłumaczalnych drogą nauki bytów z innego wymiaru. To niedorzeczne. Kwestia czasu, kiedy to się powtórzy i zginie połowa innego zakładu włączając w to oczywiście mnie samego. Nie widzę sensu swej egzystencji. Mam dość bezmiaru cierpienia, strachu i lęku. Mam dość niezrozumienia. Mam dość tego wszystkiego. Koszmar to nie tylko takie chwile jak tamta, znana z artykułów „ Washington Post”. Horror towarzyszy mi na co dzień, każdego dnia i każdej nocy.
WASHINGTON POST, 29 MARCA
OSTATNI PACJENT SZPITALU IM. FREUDA W NOWYM JORKU ZNALEZIONY MARTWY W SWYM MIESZKANIU. SPOCZYWAŁY NA NIM POWAŻNE OSKARŻENIA. ZDANIEM PRAKTYKANTKI W TYM SZPITALU PRZEBYWAJĄCEJ W TYM CZASIE WE FRANCJI CIERPIAŁ NA POWAŻNE ZABURZENIA OSOBOWOŚCI I SCHIZOFRENIE PARANOIDALNĄ. OSKARŻONY POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO. NOWOJORCZCY MOGĄ SPAĆ SPOKOJNIE.