Organizacja koncertów In Flames coraz bardziej mnie zadziwia. Jak zaskoczeniem było punktualne rozpoczęcie co do sekundy poprzednich gigów, tak teraz przeszli samych siebie! Czeska ekipa z X-Core zaczęła swój występ kilkanaście minut przed czasem, gdy większość ludzi siedziała jeszcze przy barze, a na głównej sali było luźno aż pod samą scenę. Zespół podjął wyzwanie pierwszego supportu i starał się rozruszać publikę, skacząc po scenie oraz próbując raz po raz nawiązać kontakt ze słuchaczami. Odniosłem jednak wrażenie, że nie tylko mnie nie porwały "corowe" brzmienia zza południowej granicy. Po pół godzinie przyszedł czas na zmianę zespołów…
Co nastąpiło w równie ekspresowym tempie. Zdążył ktoś w tym czasie wypić całego browarka? Na deskach Stodoły pojawiła się Noctiferia i rozpoczął się Terror… W dosłownym znaczeniu – jest to nazwa jednego z utworów z płyty Death Culture, której to promocją aktualnie zajmują się Słoweńcy. Ze sceny poleciały takie kawałki jak Slavedriver, Deluders and Followers, Monarch, Samsara oraz najbardziej rozpoznawalny utwór – Demoncracy. Przy dwukrotnie dłuższym secie od poprzedników, profesjonalnie zagranym utworom o dużej dawce groovu, Noctiferia zdążyła rozbujać lwią część publiki... tak by w niesamowicie koncertowym nastroju przywitać…
In Flames! Szwedzi również postanowili rozpocząć od wykonania swoich najnowszych dzieł, dlatego też usłyszeliśmy pierwsze kawałki z Sounds Of A Playground Fading – tytułowy utwór, Deliver Us oraz All For Me. To czego większość zespołów może zazdrościć Flejmsom, to kontakt z publiką, który Anders opanował do perfekcji. Od razu widać, że bez większego problemu potrafi porwać masy. Chwilę później rozpoczęła się mieszanka ery środkowej zespołu i pogranicza RTR z STYE. W Stodole rozbrzmiały takie hity jak Trigger, Alias, Colony, Swim(!), The Hive i wyjątkowo przebojowe The Quiet Place. W pewnym momencie aż troiło mi się w oczach od ludzi pływających w górze. Ochroniarze mieli pełne ręce roboty, gdyż każdy z nich musiał odbierać i po dwie osoby jednocześnie. Po małej podróży przez nieco starsze płyty, zespół zagrał Dead Ship, Fear Is The Weakness, Come Clarity, Ropes, Darker Times oraz Liberation. W międzyczasie pojawiła się na scenie flaga ‘MAKE ME BE, YOU’RE THERE FOR ME’. I w tym momencie nastąpiła miła niespodzianka dla osób, które nie śledziły poprzednich koncertów z trasy. Zespół zwolnił trochę tempo by móc porozmawiać z publiką i zaprosić jedną osobę na scenę w celu nagrania kolejnego utworu od ‘drugiej strony’. Anders zażartował do szczęściarza –‘Musisz to wstawić jutro na YouTube.. jeśli nie, dopadnę cię’. I już można było domyśleć się co zaraz nastąpi. Tak, tak… Piłeczki! Jump, jump! Leci Only For The Weak. I rozpoczęło się szaleństwo przy włączonych światłach nad publiką. Ostatnimi utworami były Delight And Angers, Cloud Connected, Mirrors Truth oraz wisienka na zakończenie Take This Life.
Przed koncertem zastanawiałem się jak zespół sobie radzi bez Jespera, którego zastąpił Niclas Engelin. Teraz nie mam żadnych wątpliwości, że In Flames są cały czas w formie, a nowy (w zasadzie to ponowny) nabytek wpasował się w płomienną atmosferę idealnie. Mimo że ubóstwiam najstarsze płyty, a do najnowszych dokonań pochodzę z dystansem, polecam koncerty Szwedów ze względu na pełen profesjonalizm oraz niesamowitą dawkę energii oraz zabawy, którą potrafią dostarczyć wszystkim uczestnikom ich show.
Sumo666 : A jak dla mnie to STYE mógłby w zasadzie nie powinien powstać. Ten a...
Yngwie : Dla mnie to też nie jest kapela z głównego nurtu, którego słucham, a...
Harlequin : hmmm, ja jakoś generalnie za nimi nie przepadam :))