Wbrew pozorom Ciccone Ritchie to nie jest nazwisko i imię ani projekt solowy tylko, regularny rockowy skład z Kopenhagi. Skąd pomysł na taką nazwę zespołu nie wiem, w internecie wyskakuje, że tak nazywa się syn Madonny. Nie mam pojęcia czy ma to jakiś związek, w każdym razie szyld beznadziejny i jak dla mnie wręcz zniechęcający. Od razu też pomyślałem, że to jakaś lipa i nie będę tego recenzował, jednak Ciccone Ritchie broni się muzyką, co w końcu przecież jest najważniejsze.
Wszędzie Ciccone Ritchie określany jest jako zespół rockowy. Trudno by było się z tym nie zgodzić, ja jednak zaryzykuję stwierdzenie, że ta muzyka jest mocno heavymetalowa. Gitary wraz z perkusją prezentują się bardzo solidnie, przez co utwory są mocne i ekspresyjne. Ważne też, że dotyczy to całej płyty i od początku do końca utrzymany jest równy poziom. Nic się nie rozrzewnia i nie rozmemłuje, ale mimo to można powiedzieć, że jest to rock emocjonalny, co jest spowodowane głównie przez czysty i melodyjny głos wokalisty i przez delikatne klawisze.
Nie ma fragmentów niepotrzebnie zamulających i ciągnących wszystko w dół, ale ciężko byłby też wskazać jakieś większe przebojowe przebłyski. Wszystkie kawałki mają swój potencjał, ale żaden jakoś tak się nie rozkręca do naprawdę zapadających w pamięci refrenów. „99c Redemption” mimo swoich zwolnień i uspokojeń, "Safety Dwells" i "Liars And Gallows" są chyba najbardziej wpadające w ucho, ale jak dla mnie jakiejś iskierki zawsze trochę brakuje. To samo z gitarami. Cały czas jest dobrze, ale próżno szukać zachwycających, kunsztownych zagrywek. Jak dla mnie jest to dobra, solidna porcja rock and rolla, ale bez jakiejś większej rewelacji.
Tracklista:
01. Bang Goes Evil
02. Sleep
03. Dear Ancestry
04. In Ignorance I Trust
05. FourDoubleSixSixFour
06. Lust Among Lies
07. 99¢ Redemption
08. My Fortress, My Prison
09. Safety Dwells
10. Liars and Gallows
Wydawca: Prime Collectiva (2014)
Ocena szkolna: 4