Tacy byli ludzie, spośród którym miałem wybrać nową zabawkę dla naszego Pana. Przerażało mnie to zadanie, bowiem wszyscy dwunożni mieszkańcy ziemi zdawali mi się z początku bardzo do siebie podobni, jak podobne są do siebie mrówki czy robaki w glebie. Nie znajdowałem ich pięknymi, wręcz przeciwnie – kojarzyli mi się z brudnym mułem, z którego powstali i patrzyłem na nich ze wstrętem. Zarówno mężczyźni jak i ich kobiety wydawali mi się zbyt ograniczeni i nędzni, by któreś z nich mogło zainteresować stworzyciela wszechświata. Nie wiedziałem kogo wybrać i w beznadziejnym poszukiwaniu przeczesywałem ziemię, zaglądając do nędznych lepianek chłopów i równie nędznych pałaców królewskich, nie wierząc w powodzenie swojej misji.
Trwało to jakiś czas i gdy zwątpienie spętało bezsiłą moje skrzydła, dojrzałem piękny blask bijący w niebo, kuszący niczym aromat rajskich jabłek i przyciągający mnie z nieodpartą siłą. Zniżyłem swój wzrok ku rozciągającej się pode mną ziemi i dojrzałem niewiastę, z oczu której bił ten przeczysty strumień światłości. Nie była piękna ani bogato odziana, ale spojrzenie jej było wiecznością, a ogień źrenic palił niczym piekielne płomienie. Była w niej słodycz młodej gazeli, dziecięca niewinność i skrytość, i piękny, najpiękniejszy na świecie uśmiech. Gdy ją ujrzałem, zrozumiałem czego na ziemi szukał nasz Pan – oto stało przede mną stworzenie bardziej zachwycające niż wszystkie rozkosze nieba, bogini godna największego króla, o której śpiewają pieśni i czczą w świątyniach. Taka była w moich oczach wtenczas, taką została w nich aż do swojej śmierci. Wielbiłem ją i będę wielbił po wsze czasy, gdyż jedno jej spojrzenie dało mi szczęście, istnienia którego nigdy nie podejrzewałem.
Jak niską istota jest anioł! – zrozumiałem tę prawdę, gdy po raz pierwszy stanąłem przed Marią, by obwieścić jej wolę Pana. Przestraszyła się mnie wtedy, mnie – który chciałem rzucić słońce i księżyc pod jej stopy, lecz nie mogłem tego uczynić, gdyż wybrał ją dla siebie stwórca. Śpiewałem dla niej: „Błogosławiona jesteś między niewiastami” i przez krótki moment, gdy zasłuchana w słowa mojej pieśni uśmiechała sie promiennie, to była tylko moja. Gdybym miał moc boską, to wstrzymałbym tę chwilę na wieki, by roztopić się w tej kobiecie, wziąć ją w posiadanie i nigdy nikomu nie oddać. Ja – sługa, marzyłem o własnym szczęściu. Cóż za głupiec był ze mnie! Bóg dał jej życie, więc Bóg wziął ją jak swoją własność, którą po krótkiej chwili wyrzucił. Jakże nienawidziłem go za to, że odebrał Marii niewinność i począł w niej życie, które następnie zniszczył. Cóż z niego był za ojciec, skoro dla własnej rozrywki skazał własnego syna na powolne konanie na krzyżu?!
A ona? Ona stała obok – zbolała i zdruzgotana śmiercią swojego dziecka. Widziałem jak płacze, i za każdą jej łzę tysiąc razy zniszczyłbym i odbudował świat na nowo. Jakże chciałem pocieszyć ją w bólu po stracie Jeszui! Gdybym mógł – oddałbym swoje wieczne życie za to, by jej syn nadal żył. To nie byłaby zbyt wielka cena za to, by znów ożyło światło w jej oczach. Jednak to światło zgasło, a z jego zniknięciem na ziemi zapanowały ciemności. Jakże do niego tęsknię, ja - wojownik Boży, pokonany przez miłość.
Alpha-Sco : "Cóż z niego był za ojciec, skoro dla własnej rozrywki skaza...
Stary_Zgred : "Cóż z niego był za ojciec, skoro dla własnej rozrywki skaza...
Diarmad : Wciąga, zadziwia, i zasmuca...że takie krótkie...jest naprawdę genialne...