Nowy lepszy rok rozpoczął się już jakiś czas temu. Na pewno będzie to rok kolejny wyzwań, którym stawić trzeba będzie czoło. Niewątpię też, że będzie to rok, w którym usłyszymy kilka, a może i więcej ciekawych wydawnictw, które zagoszczą w naszych odtwarzaczach na dłużej. 1/6 roku za nami, trochę płytek już się ukazało, a część z nich na pewno będzie łakomym kąskiem dla kolekcjonerów.
Choć zima była tęga i sroga, że aż strach było siusiać na dworze (rzeczywiście, w tym roku było mało żółtego śniegu), a i wypicie gorącej herbaty groziło szokiem termicznym, to długie wieczory spędzone w domu przy dźwiękach najnowszych dokonań ulubionych i mniej ulubionych formacji na pewno nie poszły na marne – koniec ubiegłego roku i początek nowego przyniósł co najmniej kilka godnych uwagi pozycji. Teraz mrozy puszczają, słoneczko wychodzi, a więc nie pozostaje nic innego jak wrzucić jakieś nowości na mp3 i udać spacer do sklepu, aby zakupić upragnione pozycje do płytoteki. Tymczasem zapraszam do lektury i przeglądu ważniejszych wydawncitw, które ujrzały światło dzienne w ostatnich dwóch miesiącach i końcówce ubiegłego roku.
Abigor - Time Is the Sulphur in the Veins of the Saint (End All Life Productions)
Trzy lata kazali nam czekać Austriacy z Abigor na następcę słabego “Fractal Possession”. Na „Time Is the Sulphur in the Veins of the Saint” sładaja sie zaledwie dwa, ale za to blisko 20-minutowe utwory. Trzeba powiedzieć jednak, że trio dostarczyło materiał co najmniej intrygujący. Blackmetalowe korzenie mocno zakwitły ambientowo-industrialnymi pąkami dając w efekcie bardzo mroczny, oryginalny muzyczny pejzaż, któremu niestety niejednokrotnie brakuje spójności, przez co płyta jawi się jako nieskładny zlepek bardzo dobrych pomysłów.
Ocena: 6/10 (Harlequin)
Aeternam – Disciples Of The Unseen (Metal Blade)
Jak się okazuje, kanadyjska scenę metalowa to nie tylko techniczne łojenie. Choć debiutancki album Aeternam zatytułowany „Disciples Of The Unseen” jak najbardziej wpasowuje się w deathmetalową konwencję, to jednak jest to granie relatywnie proste pod każdym względem. Kwintet z Quebec dostarczył porcje nowoczesnego, dynamicznego, dość brutalnego śmierć metalu z elementami symfonicznego, folkowego i progresywnego grania – jest tu odrobina wpływów Nile (oczywiscie nie na takim poziomie), Scar Symmetry i Dark Tranquillity. Nie ma tu krzty oryginalności, ale płyty słucha się przyjemnie, bez większych zgrzytów.
Ocena: 6/10 (Harlequin)
Animations – Reset Your Soul (płyta wydana przez zespół)
Animations – grupa określana mianem polskiego Liquid Tension Experiment powraca oto z nowym albumem, który stylistycznie ma być bardziej zbliżony do konwencjonalnego progmetalu. „Reset Your Soul” jednak w żadnym wypadku nie jest progresywnym gniotem jakiego wiele obecnie na rynku. Grupa udanie łączy w swojej twórczości subtelność i melodykę Rush z nowoczesnym podejściem prezentowanym choćby przez Circus Maximus – intrygujące melodie, niezły wokal, nienaganne galopady instrumentalne bez zbędnego patosu. Końcowy efekt jest taki, że Animations, choć nie posiada własnego stylu, to oferuje dobrze napisane kompozycje okraszone instrumentarium na bardzo wysokim poziomie. Świetne uzupełnienie kolekcji dla fana progresywnego grania.
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Annotations Of An Autopsy – II: The Reign Of Darkness (Nuclear Blast)
Annotations Of An Autopsy to kolejna formacja, która próbuje sił w graniu brutalnego death metalu. Drugie podejście w postaci „II: The Reign Of Darkness” jest przyzwoite, choć nie rokuje temu, aby grupa się wybiła. Solidnie zagrany brutalny death metal ze sporą ilością zmian tempa, nienaganny technicznie, ale kompletnie pozbawiony oryginalności. Do tego wybitnie przesterowane brzmienie zabija naturalność tych dźwięków. Poprawny album i nic więcej.
Ocena: 5/10 (Harlequin)
Arsis – Starve For The Devil (Nuclear Blast)
Z takimi płytami jak “Starve For The Devil” wstyd do ludu wychodzić. Z zespołu, który oczarował świat debiutanckim „A Celebration Of Guilt” pozostały mżonki. Czwarty twór Arsis zamiast hołdować wypracowanego melo/tech-deathmetalowej formule, coraz niebezpieczniej zbliża się do heavy metalu w tym najbardziej tandetnym wydaniu. Melodyjni wypolerowane jak pupcia niemowlaka, kompozycje coraz bardziej oszczędne i odchudzone z ognia. Co by nie mówić – tytuł „Starve For The Devil” dobrze oddaje zawartość tej płyty – głód za muzycznym szatanem po przesłuchaniu tej płyty będzie większy niż w Etiopii za chlebem.
Ocena: 2/10 (Harlequin)
Bayley Blaze – Promise And Terror (Blaze Bayley Recordings)
Czego by nie mówić o Blazie Bayley – czy jest dobrym wokalistą czy też nie – to zawsze ciążyć będzie na nim opinia najgorszego wokalisty Iron Maiden. Choć jego solowe albumy cieszą się coraz większym uznaniem, to po zapoznaniu się z najnowszą propozycją muzyka zatytułowaną „Promise And Terror” nigdzie nie mogłem znaleźć podstaw do kredytu zaufania jakim muzyk zaczął być darzony. Pierwszorzędną rolę odgrywa tu kiepski wokal, a mdłe melodie i jałowe kompozycje dopełniają negatywnego obrazu tego albumu. Blaze powinien zasiąść w domu posłuchać sobie trochę Saxon, aby wiedzieć jak pisać dobre heavymetalowe numery.
Ocena; 2/10 (Harlequin)
Borknagar – Universal (Indie)
Borknagar to uznana marka w blackmetalowym światku. Po licznych roszadach personalnych i czterech latach od wydania „Origin” Norwegowie powracają z nowym albumem „Universal”. Płyta prezentuje osiem świeżych kompozycji, w których muzycy w jeszcze większym stopniu eksplorują progmetalowe poletko, nie rezygnując jednocześnie ze blackowych i folkowych tradycji. W efekcie, od strony muzycznej otrzymaliśmy najbardziej urozmaicony i spójny materiał grupy. Zabrakło mi jednak na tej płycie życia – intrygujących melodii, zmian nastroju, które towarzyszyły kompozycjom choćby na „Empiricism”. W efekcie „Universal” jawi się jedynie jako dobry, a nawet bardzo dobry rzemieślniczo album, ale taką formację jak Borknagar stać na więcej niż na rzemieślnictwo.
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Crematory – Infinity (Massacre)
„Infinity” to już 11 album niemieckiego Crematory. Zważywszy na fakt, że kolejne albumy grupy są do siebie bardzo podobne stylistycznie, to i szum wokół zespołu jest coraz mniejszy. Nic więc dziwnego, że o wydaniu „Infinity” pisze się relatywnie niewiele. Fani zaś dostali kolejną porcję tzw. „gothic” metalu, jakim Niemcy szafują od lat – są melodyjne refreny, jest nienachalny, niezbyt brutalny growling, jest trochę klawiszy i subtelnych melodii i określona doza smutów. Mnie ta konwencja coraz bardziej męczy, dlatego nie odnajduję w „Infinity” krzty muzycznego entuzjazmu, choć płycie nie można zbyt wiele zarzucić. Dla mnie zbyt beznamiętne.
Ocena: 5/10 (Harlequin)
Dark Tranquillity – We Are The Void (Century Media)
Szwedzcy melo-deathmetalowcy z Dark Tranquillity za sprawą najnowszego albumu “We Are The Void” postawili słuchacza przed nie lada wyzwaniem. W zasadzie od czasu wydania „Haven” grupa systematycznie eksplorowała melodyjny death metal z mnóstwem elektroniki, tymczasem najnowszy twór zespołu jest próbą powrotu do korzeni. I tutaj pytanie czy udaną – jak dla mnie zdecydowanie nie. Płyta jest surowa, słychać echa „The Gallery” i „The Mind’s I”, ale z drugiej strony płaskie brzmienie, i wszechobecna elektronika zabijają tego pierwotnego ducha zespołu jednocześnie nie przynosząc hitów na miarę „The Final Resistance” czy „Feast Of Burden”. Całościowo „We Are The Void” jawi się jako wydawnictwo płytkie, niespójne i wielce niedopracowane.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
Deathbound – Non Compos Mentis (Dynamic Arts)
Fińscy grindcorowcy z Deathbound atakują świniaczki po raz czwarty i trzeba przyznać, że z płyty na płytę robią to coraz lepiej. „Non Compos Mentis” nosi w sobie znamiona oldskullowej prostoty spod znaku Impetigo jak i nowoczesności Nasum czy Rotten Sound. Choć wciąż nie jest to poziom, który pozwala Skandynawom wbić się do czołówki gatunku, to płycie zbyt wiele zarzucić nie można. Solidny grind, którego mozna posłuchać jeśli pod ręka nie ma niczego lepszego.
Ocena: 6/10 (Harlequin)
Deva Sarah Jezebel – A Sign Of Decline (Rising)
Sarah Jezebel Deva – wokalistka znana z występów w takich formacjach jak Cradle Of Filth, Therion czy Antgoria, właśnie debiutuje autorskim albumem „A Sign Of Decline”. Zebrane doświadczenia przełożyły się na zawartość, gdyż płyta jako całość w ogóle nie trzyma się kupy – raz jest bardziej symfonicznie, gdzie niegdzie uraczyly operowaych wokaliz, by w innych fragmentach mieć do czynienia z pseudogotyckim pitoleniem przypominającym wymizerniałą wersję Flowing Tears. Słabo.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
Divinity – The Singularity (płyta wydana przez zespół)
Divinity to kolejny reprezentant deathmetalowego łojenia z Kanady. Wydany bezpośredni przez zespół album „The Singularity” jest drugim wydawnictwem tej formacji i nakazuje raczej różowo patrzeć na przyszłą karierę zespołu. Grupa serwuje techniczne, ale i zarazem dość melodyjne granie. Mnóstwo tu progresywnych pasaży i industrialnych, townsendowych wstawek. Nie zawsze jest to granie spójne i trzymające w napięciu, ale na nudę na pewno narzekać nie można. Niewątpie, że na kolejnych wydawnictwach grupa pokaże jeszcze większe pazurki.
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Dream Evil – In The Night (Century Media)
Nie sądziłem, że piąty rodział twórczosci Dream Evil - jednej z najlepszych współczesnych kapel heavymetalowych tak bardzo rozczaruje. „In The Night” choć bardzo skutecznie czerpie wzorce z twórczości Accept i Judas Priest, to zapomniało tym razem, że heavy metal powinien być naszpikowany ogniem, który napawa metalowe serce optymizmem. Tutaj zdecydowanie tego zabrakło – dostaliśmy 12 poprawnych piosenek, które przelatują przez słuchacza jak woda nie pozostawiając po sobie śladu. Niestety – to nie jest ta klasa co „Dragonslayer” czy „The Book Of Heavy Metal”.
Ocena: 5/10 (Harlequin)
Eluveitie – Everything Remains As It Never Was (Nuclear Blast)
Poprzedni album folkmetalowego Eluveitie zebrał dość skrajne opnie. W przypadku najnowszego albumu zatytułowanego „Everything Remains As It Never Was” muzycy zapowiadali, że będzie to najbardziej metalowy album grupy. Po zapoznaniu się z zawartością ciężko się z tym nie zgodzić – tyle, że tym razem niewiele tu folku, a zdecydowanie za dużo metalowego hałasu. Celowo używam słowa „hałas”, bo brzmienie pozbawione jest selektywności, a muzycznie bliższe jest to melodyjnemu death metalowi z elementami folkowymi spod znaku Finntroll, przy czym Finowi piszą o wiele bardziej poukładane i barwne utwory. „Everything Remains As It Never Was” wzbudził raczej mój niesmak – dla mnie nic się tu kupy nie trzyma.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
Fear Factory – Mechanize (Candlelight/AFM)
Wyrodny bękart Dino Cazares powrócił ! Co prawda już bez Raymonda Herrery za zastawem perkusyjnym, ale za to z genialnym Genem Hoglanem, Fear Factory powraca z nowym materiałem, który zmieli Wasze mózgi na papkę. Grupa bez owijania w bawełnę nagrała to co potrafi robić najlepiej, czy miażdżący industrial metal pełen szarpanych riffów i dziwacznej rytmiki. „Mechanize” czaruje głębią brzmienia, ciężarem, monstrualna dawką energii i agresji, a przede wszystkim wyjątkowo równym poziomem – tym, czego brakowało kilku ostatnim płytom tej formacji. Może i nie jest to głębokie granie, ale na imprezę będzie to strzał w dziesiątkę.
Ocena: 8/10 (Harlequin)
Finntroll – Nifelvind (Century Media)
Juz od 13 lat finska horda Finntroll bawi słuchaczy swoim ekstremalnym folkiem. Nie inaczej jest w przypadku świeżutkiego „Nifelvind”. Grupa dalej hołduje wypracowanej przez laty konwencji. Mamy wiec melodyjne death/blackmetalowe kawałki okraszone potężną dawką folkowych melodii i bitewnych okrzyków, do których grupa nas przyzwyczaiła. Na „Nifelvind” nie ma absolutnie żadnych stylistycznych nowości – Ci, którzy kochali zespół przedtem, będą dalej pałać do niego uwielbieniem, Ci, na których muzyka Finów wrażenia nie robiła, na pewno nie zostaną nagle oczarowani. Panowie z Finntroll po prostu zrobili to co potrafią robić najlepiej i zrobili to dobrze.
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Gamma Ray – To The Metal (Edel Music)
Ekipa Kai Hansena od blisko 20 lat godnie kultywuje tradycne przed laty wypracowaną przez Helloween. Nie inaczej jest z najnowszym albumem grupy „To The Metal”, tyle, że płyta potwierdza słaba formę zespołu w ostatnich latach. Mdłe melodie, utwory pozbawione ognia i pazura, zdecydowanie bez charakteru. Sytuacji nie ratują nawet wyśmienite jak zawsze sola Kai Hansena. Lepiej jednak jest odświeżyc sobie „Land Of The Free”, czy „Powerplant”.
Cena: 4/10 (Harlequin)
Grave Miasma – Exalted Emanation EP (Sepulchral Voice)
Takie płyty nie trafiają się często. Grave Miasma to nowy szyld brytyjskiego Goat Molestor, który właśnie debiutuje EPką „Exalted Emanation”. Grupa znana z widowiskowych występów osnutych mocno okultystyczna oprawą dostarczyła równie intrygujące wydawnictwo – „Exalted Emanation” to 35 minut death metal prosto z grobu. Wystarczy zgasić światło i monitor, aby sie przekonać, że „Exalted Emanation” to najbardziej „grobowy” abym deathmetalowy od czasów wydanego w 1990 roku przez Entombed „Left Hand Path”. Tutaj nie stawia się punktów za technikę i róznorodność pomysłów – dusza tej muzyki mówi sama za siebie.
Ocena: 8/10 (Harlequin)
Heathen – The Evolution Of Chaos (Mascot)
Takiego powrotu chyba nikt się nie spodziewał ! Choć Heathen thrashmetalowym pierwszoligowcem nigdy nie był, to jakościowe albumy nagrywał. „The Evolution Of Chaos” to pierwszy od 19 lat studyjny album grupy, który zdecydowanie powinien postawić Lee Altusa i jego ekipę na piedestale współczesnego thrashu – oldschool pełna gębą – cięta, szybkie riffy, świetne solówki, rozbudowane kompozycje i heavymetalowy wokal wręcz nakazują stwierdzić, ze mamy do czynienia z jednym z najlepszych, jak nie najlepszym thrashowym albumem ostatnich lat. Tylko ten manowarowy „A Hero’s Welcome” pasuje tu jak pięść do nosa.
Ocena: 8/10 (Harlequin)
High On Fire – Snakes For The Divine (E1 Music)
Każda kolejna płytka High On Fire to nie lada wydarzenie dla miłośników stoner metalu. Nie inaczej jest zapewne w przypadku „Snakes For The Divine”, choć po przesłuchaniu tej płyty mam wrażenie, że tym razem grupa nie sprostała do końca zadaniu. Płycie przede wszystkim brakuje świeżości, którą miał w sobie poprzedni album „Death Is The Communion”. Wytłumione brzmienie płyty, niezbyt kreatywne riffy, nieciekawe melodie i energia, a raczej jej brak nakazują stwierdzić, że „Snakes For The Divine” to album rozczarowujący.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
Ihsahn – After (Candlelight)
Emperorowy syn marnotrawny Ihsahn powraca ze swoim trzecim solowym wydawnictwem i od razu trzeba przyznać, że wydawnictwo okraszone tytułem „After” doskonale oddaje jego zawartość. Ihsahn poszedł z progresja kilka kroków do przodu wprowadzając do swojej twórczości saksofon jako równorzędny instrument. O umiejętnościach kompozytorskich tego muzyka wypowiadać się nie trzeba chyba, ale jeśli dodamy, że za pracę sekcji rytmicznej odpowiada arcygenialny duet Lars Norberg/Asgeir Mickelson, to śmiało można przewidzieć, że muzyka do najprostszych w odbiorze należeć nie będzie. I tak też jest – może brakuje tu metalowego tupnięcia, ale złożoność kompozycji i ich pomysłowość gwarantują, że „After” trzeba będzie trawić bardzo długo.
Ocena: 8/10 (Harlequin)
In Mourning – Monolith (Pulverised)
„Monolith” to drugi album szwedzkiego In Mourning. Grupa zachwyciła świat debiutanckim “Shrouded Divine” zgrabnie łącząc to, co najpiękniejsze w twórczości Agalloch, Katatonii czy Anathemy. Drugie dziecko tej formacji to zupełnie inna bajka – grupa poszła w kierunku progresywnego, melodyjnego death metalu w stylu Insomnium czy Scar Symmtry, przy czym efekt końcowy jest lepszy niż w przypadku wymienionych formacji. Sęk jednak w tym, że In Mourning nie ma w sobie krzty oryginalności i głębi – przyjemne, poprawne granie, o którym jednak się dość szybko zapomina.
Ocena: 6/10 (Harlequin)
Jack Slater – Extinction Aftermath (Unundeux)
Słysząc “Jack Slater” kojarzy mi się jedynie grany przez Arnolda Schwarzeneggera główny bohater filmu „Bohater Ostatniej Akcji”. Niemiecki brutal/tech death metalowy zespół o nazwie nawiązującej do tej postaci, choć na muzycznym rynku działa od 15 lat, to jeszcze nie zdążył się wybić. Zapewne nie zmieni tego także najnowszy krążek grupy „Extinction Aftermath”, na którym formacja serwuje porcję solidnego, technicznego deathcore’a, która niestety w żaden sposób nie wyróżnia się z szeregu kapel pałających się podobnym graniem. Pozycja tylko dla maniaków gatunku.
Ocena: 5/10 (Harlequin)
Mnemic – Sons Of The System (Nuclear Blast)
“Sons Of The System”, czyli najnowsze dziecko duńskiego Mnemic uosabia wszystko to, co najgorsze w metalcorze. Płyta na mocno przesterowane, nieczytelne brzmienie, utwory są schematyczne do bólu i mają świeżość skarpet wytrawnego piłkarza. Darcie ryja w zwrotkach, melodyjne refreny, beznamiętne shreddy przeplatane zwolnieniami, a wszystko przewidywalne do zrzygania. Nuda, nuda, nuda.
Ocena: 3/10 (Harlequin)
Orphaned Land – The Never Ending Way Of ORwarriOR (Century Media)
Sześć lat kazał nam czekać izraelski Orphaned Land na następcę osławionego “Mabool”. To, że grupa wypada cienko na koncertach to wiadomo, ale studio to zupełna inna bajka. „The Never Ending Story Of ORwarriOR” to kolejna porcja progresywnego death metalu z całym mnóstwem żydowskiego folku i po raz wtóry wysokiej próby. Tym razem konceptem jest historia wojownika o dobro i jego nieustająca walka ze złem. 14 kawałków tu zawartych nie przebija jednak poziomem poprzedniego albumu, a i muzycznie zbyt wiele nowego tu nie uraczymy. Niejednokrotnie kawałki się dłużą, choć kunsztu melodycznego nie można im odmówić. Izraelici raczej trzymają się wypracowanego stylu i wychodzi im to dobrze, ale bez fajerwerków
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Ov Hell – The Underworld Regime (Indie)
“The Underworld Regime” to debiutancki album blackmetalowej supergrupy, której skłąd tworzą Shagrath (Dimmu Borgir), King ()Gorgoroth), Teloch (Gorgoroth, 1349), Ice Dale (Enslaved) oraz Frost (Satyricon). Założeniem muzyków było wrócenie do korzeni black metalu i nagranie arcysurowego, „klasycznego” materiału. Cel się nie powiódł – utwory są dalekie od klasyczności, brzmienie jest płaskie, ale nowoczesne, klimatu zero, zbyt dużo melodii, a za mało blackowego prostactwa. Muzyka Ov Hell bardziej przypomina wielce odchudzoną twórczość Dimmu Borgir niż przenosi słuchacza 20 lat wstecz do mroźnej Norwegii. Klapa na całej linii – zwłaszcza jeśli spojrzymy na line-up.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
Overkill – Ironbound (Nuclear Blast)
Patrząc na dokonania Overkill z ostatnich 15 lat, ciężko mi było zachwycić się którymkolwiek albumem Nowojorczyków. Choć „Killbox 13” uznawałem jeszcze za udany album, to po „Ironbound”, który miał być powrotem do korzeni nie spodziewałem się zbyt wiele. Tymczasem muzycy Overkill słowa dotrzymali i nagrali siarczysty album w stylu „The Years Of Decay” czy nawet „Horrorscope”. Niby nic odkrywczego, ale jest tu wystarczająco mięsa i energii, aby obdzielić inne wydawnictwa, którym tego brakuje. Muzycy Overkill łapią drugą młodość. Polecam, bo to jeden z najlepszych albumów tej grupy.
Ocena: 8/10 (Harlequin)
Rage – Strings To A Web (Nuclear Blast)
Które to już wydawnictwo niemieckiego Rage ... można stracić rachubę. W grunt jednak, że starzy wyjadacze nie tracą formy dostarczając kolejna porcję dobrego, klasycznego heavy metalu. Nie ma tu absolutnie jakichkolwiek dźwięków, których grupa by nie grała wcześniej – dalej jest to kawał melodyjnego, świetnie zagranego heavy, o którego coraz ciężej. „Strings To A Web” jest może nieco cięższy od ostatnich dokonań, nieco więcej tu technicznych smaczków i melodii rodem z mainstreamowego, amerykańskiego rocka, ale nie zaniża to jakości tych kawałków. Dzieje się tu spoko – raz jest symfonicznie, raz bardziej klasycznie, ale zawsze w granicach dobrego smaku.
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Rotting Christ – Aealo (Season Of Mist)
Bardzo cieszył mnie fakt, że od dobrych kilku lat grecki Rotting Christ raz po raz oferuje coraz lepsze płyty. Przyznam się, że sporo oczekiwałem po „Aealo”, ale srodze się rozczarowałem. Choć już „Theogonia” była w zasadzie taki zlepkiem wszystkiego co najlepsze w twórczości tej zasłużonej dla metalu grupy, to emanowała z niej świeżość i żywiołowość. „Aealo” niestety jest kompletnie pozbawiona inwencji i życia, a momentami wręcz irytuje banalnością. Oby to było tylko jednorazowe potkniecie, bo „Aealo” niczym ciekawym nie ujmuje i na pewno nie napawa optymizmem na kolejne wydawnictwa.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
Sigh – Scenes From Hell (The End)
To już 20 lat minęło od kiedy japońscy avant-blackowcy terroryzuja uszy słuchaczy na całym świecie. Nie inaczej jest z najnowszym wydawnictwem grupy zatytułowanym „Scenes From Hell”, ale muszę przyznać, że to nie jest terror, który sprawia przyjemność. Jak na blackową kapelę za mało tu dzikości i wściekłości – blackowe podłoże nie zachwyca. Irytująca, jednostajnie bita perkusja, suche brzmienie, i wpieprzane gdzie popadnie pseudo-symfoniczne wstawki w moim odczuciu tylko udowadniają, że muzykom Sigh zabrakło pomysłów na ciekawe utwory. Element zaskoczenia w tym przypadku jest równy poziomowi irytacji słuchacza. Ja do tej płyty nie wrócę.
Ocena: 4/10 (Harlequin)
The Grotesquery – Tales From The Coffin Born (Cyclone Temple)
Oldschoolowy death metal ewidentnie przeżywa renesans. Pomijając fakt, że mamy kilka udanych powrotów, to i szereg młodych kapel coraz częściej wraca do korzeni gatunku w swojej twórczości. Szwedzkie The Grotesquery mając w składzie takich muzyków jak Rogga Johansson (Edge Of Sanity), Johan Berglund (Demiurg) czy legendarny Kam Lee (Massacre) za mikrofonem – czyli muzyków, którzy death metal znając od podszewki, ciężko było spodziewać się złego albumu. Choć „Tales From The Coffin Born” oprawione zostało w nowoczesne brzmienie, to trudno odmówić tym prostym kawałkom pierwotnego, deathmetaowego ducha. Materiał jest ciężki, chwytliwy, brutalny i wyrazisty – tak jak prawdziwy death metal. Nic odkrywczego, ale pozycja godna odnotowania.
Ocena: 7/10 (Harlequin)
Unholy Matrimony – Croire, Decroitre (Conatus)
Unholy Matrimony to szwajcarski one-man project niejakiego Vladimira Cochet’a, a „Croire, Decroitre” to jego trzeci blackmetalowy twór. Płyta przynosi porcję sterylnie brzmiącej sieczki tu i ówdzie przeplatanej bardziej klaustrofobicznymi wstawkami w stylu Blut Aus Nord. Daleki jestem jednak od zachwytów – choć jest tu kilka bardziej technicznych motywów i ciężko zarzucić tym utworom banał, to najzwyczajniej brak tym kawałkom duszy, klimatu i napięcia, które zachęcałoby słuchacza do powrotu do „Croire, Decroitre”.
Ocena: 5/10 (Harlequin)
ALBUM MIESIĄCA:
Vektor – Black Future (Heavy Artillery)
Thrash metal wraca chyba do łask – wystarczy wymienić udane wydawnictwa Testament, Megadeth, Overkill czy Heathen. Vektor to nieznana amerykańska formacja, która pod koniec ubiegłego roku zaatakowała drugim albumem „Black Future” i od razu trzeba powiedzieć, że to najciekawsze thrashowe wydawnictwo ostatnich lat ! Klasyczny thrash okraszony wysokimi, skrzekliwymi wokalizami i niemałą porcją technicznego progmetalu. Utwory są długie, wyśmienite pod względem instrumentalnym, pełne pasji i pomysłów, a zarazem nie przynudzają pomimo tego, że większość utworów jest dość długa. Uroku dodaje trochę „kosmiczny” klimat wydawnictwa, co może nasuwać skojarzenia z Voivod – tylko ,że w takiej żwawszej, intensywniejszej wersji. Tak czy owak – wyśmienity album !
Ocena: 10/10 (Harlequin)
Podsumowanie stycznia/lutego zredagował: Harlequin
Glingorth : Mi jednak nowy Rotting Christ przypadł do gustu, przyjemnie się słucha....
Sumo666 : Taaa :) Vektor naprawdę daje rady (choć kawałki mogły by być tro...
Harlequin : Plyta miesiaca - Ihsahn - After najlepsze co wyszlo z glowy Tveitana....