Anshur-Za jest krajem, który, niczym wioska Gallów, trwa w nieposłuszeństwie wobec władającego światem wielkiego korporacyjnego Syndykatu. Jest jedynym niezależnym miejscem na Ziemi, w którym panuje wolność. Do czasu. Zachłanna korporacja znajduje pretekst by napaść i podporządkować sobie tą oazę szczęścia i spokoju. Mimo dzielnego oporu Anshur-Za ugina się pod siłą najeźdźcy i zastosowaniu broni chemicznej, jednak ucisk rodzi bunt. Wybucha powstanie i walka partyzancka, która kreuje nową władzę. Wcale nie lepszą od poprzedniej.
Motyw rewolucji, która zjada własne dzieci znany jest w literaturze, a jej najsłynniejszym przykładem jest „Folwark Zwierzęcy” Georga Orwella. Zresztą sytuację tą można bezpośrednio odnieść do naszej historii i zamiany okupacji carskiej na komunistyczną, więc sama fabuła płyty „Anshur-Za” Thy Disease nie jest niczym nowatorskim. Akcja została jedynie przeniesiona w przyszłe czasy, co oczywiście współgra z ich elektroniczną i futurystyczna muzyką. Historia Anshur-Za została opisana we wkładce i dobrze, bo śledząc teksty można ogólnie połapać się o co chodzi, ale wszystko się miesza z jednego prostego powodu. Otóż kolejność kawałków jest całkowicie pozmieniana i prawie nic nie zgadza się z rzeczywistością. Ktoś dał ostro ciała w tym temacie, co jest szczególnie irytujące w przypadku koncept albumu. Błąd drukarski powielają wszystkie portale, więc ja, dla zainteresowanych, poniżej podaję prawidłową tracklistę.
Muzyka przyszłości, muzyka nuklearnych wojen, radioaktywnego promieniowania, pustynnej zagłady. Tak w skrócie można opisać „Anshur-Za”. Warstwa elektroniczna tego albumu jest co najmniej równorzędna w stosunku do tej gitarowej. To w tle riffów i wokali rozgrywa się cała dramaturgia poplątanych ścieżek, szumiących przestrzeni i kłębiących się oparów. Jest to esencją tej sztuki i w tym Thy Disease sprawuje się wzorowo. Mi natomiast brakuje nieco płynności samych gitar. Motywy w większości są szarpane, urywane. Do pełni szczęścia przydałoby się nieco więcej melodyjności i harmonii tego przekazu. Jest odpowiedni ciężar, czego dobrym przykładem jest początek „Rotten Structure”, gdzie zaraz ze swoją solówką wjeżdża Vogg z Decapitated. I to jest właśnie to czego przydałoby się więcej. Numer krótki, ale moim zdaniem, jeden z lepszych w zestawieniu.
Podobnie jest z wokalami, choć tu zespół stara się stworzyć bardziej wpadające w ucho partie, co zazwyczaj wiąże się z czystym głosem jak w „Fog Of War” i „Nightmare Scenerio”. Generalnie jest to naprawdę dobra płyta, technicznie bez zarzutu, ale moim zdaniem jeszcze było miejsce do dośrubowania tych kompozycyjnych smaczków.
A kiedy już dotrze do nas smutna prawda, że nowy reżim, oznacza dalsze zniewolenie, na poprawę humoru zostają jeszcze dwa nietuzinkowe covery „Sinner In Me” Depeche Mode i „Frozen” Madonny. No, to im się, udało, a szczególnie ten drugi przyniósł im rozgłos, przez wiele tygodni okupując pozycję lidera notowań Ścierwotopu w Rzeźni w Antyradiu. Trzeba dodać, że jest to ich drugie podejście do „Frozen”, bo ten numer znalazł się już na ich pierwszej płycie „Devilish Act Of Creation”. Tym razem, wraz z Psycho, zaśpiewała go Paula z Delight i trzeba przyznać, że oboje wywiązali się ze swojej roli znakomicie. Emocji więc sporo, a album ciekawy i godny sprawdzenia.
Tracklista:
01. Blame
02. Fog Of War
03. Rotten Structure Collateral Damage
04. Collateral Damage Nightmare Scenario
05. Nightmare Scenario
06. Moral Supremacy
07. Freedom For Anshur-Za
08. Code Red
09. General's Speech
10. Salah-Dhin
11. Sinner In Me (Depeche Mode cover)
12. Frozen (Madona cover)
Wydawca: Mystic Production (2009)
Ocena szkolna: 4+