Myślę, że całą relację można by ukrócić do jednego słowa - Niedziela. Po prostu. Słowo owe jest chyba dosyć wyrazistym odzwierciedleniem pewnego rodzaju występów - występów nie należących do zbytnio udanych. Pojęcie to jest raczej dosyć dobrze znane wszelakim wykonawcom, którzy mieli "szczęście" występować w ten pierwszy dla chrześcijan, a siódmy dla laików dzień tygodnia. Nie wiem jak tam wieczorne msze w okolicznych kościołach ale planowany występ w LCK nie należał do zbyt udanych. Przypuszczam nawet, że na tych pierwszych frekwencja była o niebo lepsza.
Jedynym pozytywnym punktem niedzieli 24 lutego była chyba tylko temperatura sięgająca powyżej 20 stopni Celsjusza. Jako, że byłem tego dnia kierowcą, managerem i Swarożyc z innymi szyszkożercami wiedzą kim jeszcze, niestety nie mogłem spożywać alkoholowych trunków, przez co koncertowa rzeczywistość bolała mnie jeszcze bardziej.Pierwszy w kolejce do grania złotoryjski Nar Speth dostał na rozpoczęcie nie lada gratkę w postaci ... uwaga ... 10 osób na sali! Cóż za mosh! Mimo tej doskonałej niedzielnej niespodzianki kapela jednak jak to ma ostatnio w zwyczaju rozpoczęła od "Unifying Fire" i mimo kłopotów z nagłośnieniem uparcie parła do przodu zachęcając kilkoro z licznie przybyłej dziesiątki fanatyków ostrego grania do bliżej nieokreślonych, lecz dosyć chyżych ruchów pod sceną. Dalej poleciał "Preparing For War", przy którym to o dziwo publiczność na sali sięgała już zawrotnej liczby 20 maniacs i taka niestety pozostała już do końca występu. Chłopaki nie dali się jednak zbytnio zniechęcić i atakowali dalej - "Manipulation", "Angel's Fear" oraz "Warfield Prayer", po których to można było usłyszeć już odpowiednie na tą ilość przybyłych widzów brawa. Na koniec odpalony został apokaliptyczny "Funeral Of Desire" - ostatni numer z nowej EPki - "Severe Blasting Confusions" i po zasłużonych brawach kapela zeszła ze sceny.
Kolejnym punktem w programie był mieroszowski Cockroach, przyznam kapela przeze mnie bardzo szanowana. Nie ukrywam, że lubię sobie przy muzyce tychże gości banią pomachać co automatycznie uczyniłem przy otwierającym numerze "A Miracle". Nie jestem pewien lecz na oko publika zwiększyła się o kolejną dziesiątkę i została szybko rozgrzana przez charyzmatycznych grajków. Chłopaki wyprodukowali między innymi "Third Wave", "Screaming To You", "Better Day" oraz parę nowych, jeszcze nie publikowanych numerów, na które publiczność zareagowała bardzo pozytywnie. Zespół mimo, że chyba najbardziej odstawał od przyjętej tego wieczoru brutalnej stylistyki metalowej prezentując głównie wolne i średnie tempa został ogólnie rzecz biorąc bardzo dobrze przyjęty. Na koniec zagrany został prosty acz chwytliwy szlagierek "Anymore" i zespół mógł już ustąpić miejsca Ostrowianom.
Cóż mogę powiedzieć o następnej kapeli, którą było Drowned Child? Zdecydowanie był to brutalny grind. Szło to wyczuć po perkusji, wokalu ... w sumie to po wszystkim. Było to bodajże moje pierwsze zetknięcie z taką muzyką na żywo, więc nie widziałem nigdy jak ludzie bawią się na takich występach. Mogę śmiało jednak powiedzieć jak robią to legniczanie - stoją. Przy tak zawrotnych rytmach w sumie nic innego także nie przyszło mi do głowy jak tylko stanąć przy barierce i rozdziawić japę wpatrując raz to w gitarę, perkusję czy wokalistę wydobywającego z siebie profesjonalne świniaczo-prosiacze wokalizy. Było to w sumie zdziwienie pomieszane z zadziwieniem. Proszę jednak nie zrozumieć mnie tutaj źle, bardzo lubię taką muzykę, jednak zdecydowanie bardziej w formie płytowej.
Przyszedł czas na gwiazdę czyli grecki Terrordrome. Autentycznie zrobiło mi się żal gości którzy jechali na ten występ z gigu z Austrii kilkaset kilometrów aby zobaczyć pod sceną hmmm 5-6 osób? Tak, dokładnie - reszta wyszła lub siedziała. Grecy wypruwali z siebie flaki na scenie, a publika miała to głęboko w ... khym ... no dobra, głęboko i daleko. Pod sceną tak na prawdę można było zauważyć tylko jedną na prawdę zainteresowaną występem dziewczynę, która sądząc po znajomości języka bodajże przyjechała chyba nawet z nimi. Jak widać na nic plakaty, na nic reklama, na nic profesjonalizm ...
Nie wiem co sądzić o tym wydarzeniu. W pewnym sensie rzec by można - podsumowuje ono i podkreśla za jednym razem pozycję muzyki ekstremalnej w tymże rejonie naszego kraju. Z drugiej strony na 100% frekwencji przysłużył się osławiony termin Niedzieli ... a ludzie często zwykli mawiać, że nie lubią poniedziałku ... Cóż, dla muzyków najwyraźniej należy stworzyć nowe powiedzenie.