Nawiedzają mnie sentymenty. Drapią po ścianach słabej duszy, dobijają się i krzyczą. Agonia znana jest z tego, że nie umie się przed tym uchronić i pozwala, by ten żal, by ten smutek, który wlecze się za tymi sentymentami, wchodził w brudnych butach do najdelikatniejszych zakamarków serca. Wstrętne uczucie, zwłaszcza, gdy człowiek żyje tylko teraźniejszością, gdy nie ma nic do roboty (mając tu na myśli planowanie, snucie pięknych, niemożliwych marzeń). Archiwum z przed kilku miesięcy. Kilka ciepłych słów, które straciły swoją ważność. No tak, nic nie trwa wiecznie, prawda? Halo, halo! Słucham? A co z mi... Ach! Nie istnieje, taka prawdziwa naprawdę nie istnieje. Wytchnęły krople łez z oczu bez wyrazu, nie mogę opędzić się od wspomnień. Cisza chłonie pewność siebie, której i tak nie było. Nie wiem co robić, myśleć, jak mówić, by inni usłyszeli to, co usłyszeć powinni. Dziś nic mi nie wychodzi, przelatuje przez palce, tak naturalnie... Chciałabym na chwilę zniknąć, przenieść się w odległe miejsce, z przyjacielem pod ręką (ale zaraz, jakim przyjacielem?!) i milczeć. A potem wrócić do 4 tekturowych ścian tego dziwnego świata. A sentymenty jak są, tak są. Niedobrze.