Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Rękopis bezimiennego szaleńca..

Zapisuję to w stanie bardzo silnego napięcia psychicznego, wiedząc że przed północą nie będę się znajdował wśród żywych. Bez grosza przy duszy, z kończącym się zapasem narkotyków które czyniły mój byt lżejszym...
Zapisuję to w stanie bardzo silnego napięcia psychicznego, wiedząc że przed północą nie będę się znajdował wśród żywych. Bez grosza przy duszy, z kończącym się zapasem narkotyków które czyniły mój byt lżejszym, nie potrafię znosić dłużej tych cierpień. Rzucę się z okna mojego domu na wyniszczony trawnik ciągnący się w dole...
Nie sądźcie iż przez nadużywanie narkotyków, czy innych egzotycznych używek stałem się degeneratem. Być może czytając te pośpiesznie skreślone słowa domyślicie się, choć nie będziecie mieli pewności i pełnego obrazu, dlaczego pragnę zapomnienia i śmierci... a także rzucę wam pewien obraz wydarzeń, które przyczyniły się do tego iż padłem ofiarą obłędu...
Wszystko rozpoczęło się od odnalezienia przeze mnie starego opuszczonego domostwa w pobliskim lesie. Malbork kryje w sobie wiele zagadek, których nikt tak do końca nie jest w stanie rozwiązać... Dziwne iż tego budynku wybudowanego w stylu gotyckim nikt wcześniej nie zobaczył... wybudowany był przecież niedaleko drogi w lesie, tak że nawet osoba nie widząca zbyt dobrze mogła by go bez trudu dostrzec. Zmurszały dach, porośnięte ściany i gnijące drzwi musiały przyciągać spojrzenia każdego kto tylko przechodził tą drogą... więc dlaczego nikt wcześniej tam nie poszedł? A może nie był to zwykły dom? Było w nim coś tajemniczego... Przerażająca tajemnica spoczywająca wewnątrz tych starych zapomnianych ścian, coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Z każdym krokiem z którym zbliżałem się do tej opuszczonej budowli narastała we mnie ciekawość... Dlaczego to właśnie ja Ją ujrzałem? W żadnym wypadku nie należałem do osób towarzyskich, wręcz przeciwnie, byłem urodzonym samotnikiem który za sprawą moich niewielu zaufanych przyjaciół lawirowałem na krawędzi całkowitej samotności i chęci kontaktowania się z innymi ludźmi... Byłem... JESTEM osobą która uważa samotność za swoją największą przyjaciółkę i zarazem za największego, najbardziej znienawidzonego wroga. To ona pomagała mi w chwilach słabości niszcząc pustkę pozwalając spokojnie myśleć, i to ona ową pustkę potęgowała...
Każdy kolejny krok przybliżający mnie do tego starego zapuszczonego domostwa przynosił ze sobą ogromną falę przerażającego demonicznego zimna które towarzyszy mi po dziś dzień... odczuwam je kiedy śpię, jem czy pije... nie daje mi ono normalnie żyć... Każdy krok potęgował we mnie uczucie pierwotnego przerażenia, które czuje każdy człowiek stając przed swoim przeznaczeniem... to przerażenie... wciąż je odczuwam... nie opuszcza mnie ono na krok... wciąż obija mi się o głowę... Już wtedy towarzyszyły mi twarze... twarze tych przerażających istot z samego centrum piekieł...
Drzwi ustąpiły łatwo. Zbyt łatwo. Spróchniałe masywne dębowe drzwi nie powinny otwierać się przy najlżejszym muśnięciu ręką wydając przy tym dźwięk którego nie sposób opisać słowami... Nim wszedłem, zawahałem się, przede mną stała otwarta najczarniejsza czeluść znana człowiekowi... Jakaś niewidzialna siła jednak, pchała mnie naprzód wywołując we mnie nieopanowaną ciekawość... pożądanie poznania tajemnicy tego domu...
W momencie gdy moja pierwsza stopa przekroczyła próg w me nozdrza uderzyła fala tak potwornego smrodu niczym legion gnijących zwłok, iż zachwiałem się, musząc się czegoś przytrzymać by nie upaść natrafiłem na jakiś mebel, który okazał się biblioteczką... Mimo iż smród i stęchlizna niemal uniemożliwiały mi myślenie, zorientowałem się jakie książki. Oprawione w ludzką skórę czarne tomy których nazw nie odważę się teraz przytoczyć gdyż mogło by to grozić potwornymi następstwami... Przeklęte księgi napisane przez szaleńców... Przyprawiające o obłęd tomy od których po mym ciele poczęły przebiegać zimne dreszcze... jak najszybciej odsunąłem się od tych ksiąg, by przeszukać ten potworny dom...
Wtedy właśnie zrozumiałem w jakim domu się znajduję... przeklęta budowla, podobnie jak jej były właściciel który zapewne spłonął na stosie wiele wieków temu... Ja jednak nieustępliwie parłem naprzód... Na końcu korytarza zobaczyłem blade fioletowe światło dobywające się ze szpary pod drzwiami. I nadal ta tajemnicza niewidzialna siła pchała mnie naprzód... nie mogłem się zatrzymać... musiałem iść... byłem ciekawy...
Zbliżając się do drzwi zacząłem się zastanawiać po co ja to wszystko robię? Gotów byłem już zawrócić jednak moja ciekawość na to nie pozwalała... Kazała mi iść naprzód! Sprawdzić cóż kryje się za tymi drzwiami... Tak więc krok za krokiem... Metr za metrem... pokonywałem kamienną posadzkę bo w końcu dotrzeć do drzwi które okazały się wielką dębową płytą zbrojoną żelazem. Ta bariera, podobnie jak poprzednia puściła mnie bez najmniejszego oporu...
Gdy zajrzałem do środka zaskoczył mnie wygląd pomieszczenia... jego surowość... Nie było żadnych okien... ani najmniejszego otworku przez który mogło by napływać powietrze... Na niegdyś białych ścianach krwią były wypisane magiczne symbole oraz zaklęcia w nieznanym mi języku... po środku, białą kredą narysowany był pentagram w około którego także były wypisane magiczne zaklęcia... Na środku owego pentagramu była mała kolumna na której stał mały kamień o nierównomiernych krawędziach wydzielający lekki fioletowy blask... Stałem nieruchomo wpatrując się w jego nieskończone odmęty...
Podszedłem bliżej, by mu się lepiej przyjrzeć, a może nawet dotknąć owego dziwnego minerału. Z bliska wydawał się być pusty w środku, wyglądał niczym zbiornik, który mieści w sobie bezkresną czerń... Zobaczyłem też iż na każdym z jego boków zostały umiejętnie wycięte inne magiczne symbole. Popełniłem jednak błąd... Zechciałem wziąć ten kamień do ręki...
Jakiż ja byłem głupi... JAKIŻ TO BYŁ BŁĄD! Czemu ja to uczyniłem??? Bóg jeden wie... ja nie dowiem się już nigdy... W chwili gdy chwyciłem kamień moje ciało przeszyła fala potwornego mrozu... Zimna, jakiego jeszcze nikt nie doświadczył i miejmy nadzieję... nie doświadczy... Poczułem w sobie coś czego nie powinienem był nigdy poczuć... Zimne nienazwane zło... Które towarzyszy mi po dziś dzień... Padłem na podłogę trzęsąc się w agonicznych konwulsjach czując ból niczym milion rozgrzanych igieł przeszywało me ciało... Jednak wszystko nagle ustało... Znikło... Jednak Kamień zgasł... Jego moc została przelana we mnie... wiedziałem to... czułem...
Jak długo to trwało? Jak długo wiłem się w tej potwornej agonii nienazwanego bólu przez który niemal straciłem świadomość? Nie wiem... Wobec wszechobecnej ciemności, usłyszałem coś... Jakby bicie serca... Tytaniczny oddech... Te rytmiczne bicie dobiegało ze strony każdej ze ścian... dopiero teraz zauważyłem iż symbole w ścianach nie były wypisane... były WYRYTE... Po chwili zobaczyłem Setki twarzy na około... wpatrywały się we mnie... Zacząłem krzyczeć... pamiętam jeszcze tylko to, że wybiegłem z tego przeklętego miejsca...
Świadomość odzyskałem dopiero na cmentarzu... było już ciemno... straciłem więc poczucie czasu... w koło słyszałem szepty, śmiechy, płacze i krzyki, chociaż nie widziałem nikogo. Powoli zacząłem przypominać sobie co się wydarzyło w przeciągu ostatnich godzin... pamiętałem że byłem na spacerze... i... znalazłem dom... KSIĘGI!!! W nich chciałem odnaleźć odpowiedź... Pamiętałem dokładnie gdzie stał ten dom... Poszedłem go szukać... Gdy jednak dotarłem na miejsce okazało się iż nic tam nie ma... w miejscu domu znajdowała się jedynie polana...
A może to wszystko było po prostu wytworem mojej chorej wyobraźni? Jednaj już jest za późno by się nad tym zastanawiać... Ruszam na spotkanie mojemu stwórcy... Chyba, że także i on jest jedynie wytworem mojego spaczonego umysłu...
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły