Ależ mnie ten album wymęczył. Niby post rock/metal czyli gatunek, który lubię, ale tego co wyprawiają Włosi z Mondrian Oak na swoim drugim albumie nie można przebrnąć za jednym podejściem bez skonsumowania w jego trakcie z trzech „tygrysków”. Sama kawa, nawet z siedmiu łyżeczek, nie pomoże by już przy trzecim kawałku nie odpłynąć w objęcia Morfeusza.
Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki tego wydawnictwa od razu poprawił mi się humor, gdyż oto na horyzoncie pojawiła się pierwsza kapela dla której byłbym łakomym kąskiem jako gitarzysta, chociaż moje umiejętności gry na tym instrumencie w skali od 1 do 10 oceniam na –0,5. Jakieś pojedyncze dźwięki z trudem składające się w coś co można nazwać kompozycją, niezwykle anemiczną i bezpłciową, ale zawsze. Jednak im bardziej zagłębiałem się w generowane przez makaroniarzy dźwięki (i im więcej „tygrysków” opróżniałem), tym bardziej zastanawiałem się czy „Aeon” nie miał swojej cichej premiery kilka lat wcześniej jako narzędzie do skutecznego torturowania potencjalnych terrorystów w tajnych, amerykańskich więzieniach. Przy trzecim kawałku z moich oczu zaczęły płynąć łzy i żal mi się zrobiło biednych brodaczy, którzy być może długie godziny (a nie daj Boże dni) mogli spędzać w towarzystwie 1,2,3 czy 4 w wykonaniu Mondrian Oak. Mętna muzyka, zero emocji i jeszcze brak jakichkolwiek ludzkich głosów (Włosi nie mają bowiem wokalisty) sprawiał, że mimo wielu tajnych szkoleń biedaczkowie miękli już przy drugim, a najtwardsi przy trzecim odsłuchu tych kawałków. Z pewnością bez wahania przyznawali się do licznych zamachów nawet tych, które w rzeczywistości nie miały miejsca. W ogóle im się nie dziwię. Przy kawałku zatytułowanym 4 chwyciłem za telefon i sam chciałem już dzwonić do najbliższego posterunku przyznać się do wszystkich podpaleń snopków siana i dokonanych w ostatnich dniach w mojej okolicy włamań do piwnic. Na szczęście numer był zajęty i nim połączenie zmieniło status z oczekującego, Włosi okazali akt łaski i przestali okrutnie męczyć mnie swoją nijaką, nudną, wypraną kompletnie z emocji muzyką. Za to im chwała. Od numeru 5 zaczęli mnie raczyć troszkę łagodniejszymi dźwiękami, które nie sprawiały frajdy, ale słuchanie ich nie było już taką męką. Ostatnie trzy kompozycje można przesłuchać bo niewątpliwie są to jedyne możliwe momenty „Aeon”. Odradzam.
Ocena: 3/10
Tracklista:
1. 1
2. 2
3. 3
4. 4
5. 5
6. 6
7. 7
Wydawca: Eibon Records (2012)