Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Julia Marcell - Fabryka, Kraków (30.03.2012)

Jechałem do Krakowa, aby przekonać się, że na żywo Julia Marcell to też postać wyjątkowa. Artystka, która zachwyca nie tylko dziewczęcą świeżością, ale przede wszystkim na wskroś współczesnym brzmieniem i wysublimowaną wrażliwością, która wzmaga efekt zróżnicowania muzycznego. Nastroje, dramaturgia, dynamika i ciśnienie zmieniały się na koncercie, niczym pogoda na górskim szlaku. Trasa wybrana przez Julię zaliczała się do tych, malowniczych, ambitnych, pozostających w pamięci słuchacza na dłużej.

 

Wokalistka pokazała klasę w każdym rozumieniu tego słowa. Zaczęło się spokojnie od „Outer Space” z debiutanckiego albumu. To dość osobliwy rodzaj balladosnującej, leniwej kołysanki, wykonany przy akompaniamencie pianina i altówki obsługiwanej przez Mandy Ping-Pong. Utwór wprowadził publiczność w romantyczny i malowniczy klimat, który dość szybko został zburzony przez rześkie i uroczo słoneczne wykonanie „June”. Kawałek ten odegrany został w „pełnym” składzie. Na scenę wkroczyła sekcja rytmiczna: Jakob Kiersch zasiadający za perkusją i Thomsen Slowey Merkel grający na basie.

Panowie grają prosto, bez zbędnych popisów, ale za to bardzo efektywnie, wpływając w znaczący sposób na efekt końcowy. Jak bardzo? Uświadomiłem to sobie, kiedy odegrali „Crows”. Utwór bogato zaaranżowany, z mocną i wyraźnie wysuniętą linią basową, znaczoną dość nerwową kreską przez Merkel'a. Tego wieczoru był to, jak dla mnie niezaprzeczalny numer jeden. Tuż obok, bez cienia wątpliwości postawić mogę brawurowo zagraną „Martioszka”. Tutaj rola wiodąca przypada w udziale perkusiście. Skupiony na grze, na tym co robi, zawadiacko pędził do przodu. Prawdziwy profesjonalista, ale i dżentelmen, który potrafi z wyczuciem przyhamować i przepuścić przodem kobietę. A Julia wie jak z takich okazji korzystać. Wie, jak zbudować zmysłową aurę. Połączyć radość i uciechę z samotnością. Rozwagę z odrobiną ekscentrycznego szaleństwa. Swoim śpiewem napełniała każdy centymetr sceny. Głos żarliwy, uwodzący ciepłem, śmiało z niespotykaną lekkością wyrabiający najtrudniejsze melodyczne zakręty, wzbudzał podziw i wszędobylski entuzjazm. Bisy? Dokładają trzy perełki z najnowszego albumu: „CTRL”, „Echo” i „Aye,Aye”, przy których to ten koncert osiągnął swoje taneczne apogeum. To był prawdziwy szał, który w naturalny sposób został wyciszony przez „Carousel”.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły