Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Relacje :

Heidenfest - Studio, Kraków (28.10.2012)

Heidenfest, Studio, Kraków, koncert, Korpiklaani, metal, folk metal, Wintersun, Trollfest, Krampus, festiwal, VargTak samo jak w roku ubiegłym na deskach krakowskiego Studia miało miejsce święto fanów folk metalowego grania, albowiem po raz drugi do naszego kraju zawitał Heidenfest.  I tym razem organizator zadbał o znakomitą obsadę - nie zabrakło starych wyjadaczy w postaci fińskiego Korpiklaani. Dano także szansę do zaprezentowania się szerszej publiczności debiutantom na metalowej scenie - pochodzącemu z Italii zespołowi Krampus. Gwiazdą wieczoru był tym razem Wintersun, a rozgrzać publikę miały za zadanie: niemiecki Varg i grający na zeszłorocznej edycji festiwalu norweski Trollfest. Tak więc wieczór w Krakowie zapowiadał się nadmiar znakomicie.
Jako pierwszy zaprezentował się wspomniany już debiutant - włoski Krampus. Zespół ma, jak na razie, na swoim koncie ep-kę, singiel i jeden długogrający krążek (wydany jeszcze w tym roku). Była to więc doskonała okazja do zapoznania się z propozycją Włochów. W ich muzyce można dostrzec inspiracje zaczerpnięte od grupy Eluveitie, doskonale znanej fanom folk metalu. Jedynym mankamentem, jak dla mnie, jest obecność zbyt popowego wolaku przejawiającego się od czasu do czasu. Mimo wszystko uważam, że band zaprezentował się godnie, pokazując kawał dobrej muzyki idącej w parze z energią oraz niedającą się ukryć radością muzyków z obecności na scenie. Mam nadzieję, że będę miał okazję usłyszeć Krampus jeszcze kiedyś na żywo.

Kolejnym zespołem w festiwalowym zestawieniu był Trollfest. Grupa miała okazję zaprezentować się krakowskiej publiczności już podczas ubiegłorocznej edycji. Tym razem można było posłuchać kilku utworów z nowego krążka „Brumlebassen”, z którego największym powodzeniem i aplauzem wśród zgromadzonych cieszył się kawałek „TrinkenTroll”. Znany z humorystycznej interpretacji folk metalu band świetnie się spisał. Począwszy od nieodzownego, niecodziennego wyglądu Norwegów, mającego upodobnić muzyków do pszczółek, spontanicznego zachowania Mr. Seidel’a, ochoczo wystawiającego język, na zabawach z publicznością skończywszy. Miłą niespodzianką było również pojawienie się w pewnym momencie na scenie Jonne Järvelä z Korpiklaani, który wspomógł swoim wokalem kolegów.

Po energetycznych i wesołych Norwegach przyszła kolej na znacznie mroczniejszych Niemców, mianowicie zespół Varg. Ostatnio miałem okazję posłuchać ich na żywo podczas zeszłorocznej edycji czeskiego Masters of Rock, który to występ bez wątpienia można określić jako fenomenalny. I ta kapela miała okazję do zaprezentowania swojego najnowszego „dziecka” – płyty „Guten Tag”. Tym razem także się nie zawiodłem. Pomalowane na czerwono twarze i ciała, czaszka złowrogo spoglądająca na widownię ze statywu mikrofonu oraz mimika twarzy członków kapeli tworzyły iście złą i szatańską aurę. Krakowska publiczność reagowała z ogromną energią i entuzjazmem na występ muzyków. Można było usłyszeć m.in. „Horizont”, „Schwertzeit”, „Angriff” czy „Rotkäppchen”. Niestety, czas biegł nieubłaganie i panowie z Varg’a musieli ustąpić miejsca kolejnemu zespołowi.

A było nim fińskie Korpiklaani. Dało się zauważyć, że dla sporej części osób na widowni to właśnie sympatyczni Finowie mieli być gwiazdą wieczoru. I tutaj niestety sporo z nich, w tym ja, choć może do największych fanów zespołu nie należę, musiało się rozczarować. Kapela bowiem przyzwyczaiła nas do bardzo żywiołowych koncertów, podczas których człowiek pod wpływem muzyki po prostu sam rwał się do tańca. Tym razem muzykom jakby zabrakło energii, miało się wrażenie, że nie dają z siebie wszystkiego. Największym zawodem dla publiczności był brak, można by rzec, że już szlagierowej „Vodki”, której, mimo niedających się nie usłyszeć próśb tłumu, zespół najwyraźniej nie miał w planach zagrać.

Z lekka zawiedziony minionym występem Finów z niecierpliwością wyczekiwałem występu rodaków poprzedników – Wintersun. Moja ciekawość była tym większa, gdyż najświeższe ich dzieło pt. „Time I” uważam za prawdziwą perełkę. I na całe szczęście tym razem moje zmysły zostały w pełni zaspokojone. Mimo, że koncert rozpoczął się z ponad godzinnym opóźnieniem, nie było żadnych oznak zmęczenia i znużenia wśród publiczności. Gdy tylko na scenie zaczęli pojawiać się muzycy z Wintersun, ludzi opanowało istne szaleństwo. Ryki, piski i wszelakie odgłosy euforii opanowały krakowskie Studio. Po chwili dało się wykrystalizować gdzieś z przodu chórek dziewcząt wykrzykujących czy raczej wypiskujcych z całych sił „Wiiinteeersuun!!!”. Nie dziwi zresztą entuzjazm z jakim Finowie zostali przyjęci. Za taki występ nie można się było spodziewać innej reakcji.
Po wstępie w postaci „When Time Fades Away” został zagrany kawałek „Sons Of Winter And Stars”. Co się tam działo… Publika wariowała, oczywiście wtórując Jari’owi w śpiewaniu. „We are the sons of winter and stars!” w wykonaniu tylu osób jednocześnie powodowało ciarki na skórze. Panowie zaprezentowali się fenomenalnie. Profesjonalizm, niezwykłe umiejętności muzyczne, czysta moc i energia oraz radość z występu i kontaktu z taką publicznością, to wszystko złożyło się na piorunujący efekt.
Po utworze „Land Of Snow And Sorrow” przyszła pora na powrót do starych czasów i kawałki „Battle Against The Time” oraz „Death And The Healing” z płyty „Wintersun”. Na żywo jeszcze bardziej widoczna była różnica między klimatem obu płyt. Przy podniosłym i patetycznym „Time I” kawałki z „Wintersun” brzmiały jeszcze bardziej dynamicznie i rozsadzały typową metalową energią, a fruwające wszędzie „pióra” były tego najlepszym dowodem. Kolejno zostaliśmy uraczeni utworami z najnowszej płyty – „Darkness and Frost” oraz tytułowym „Time”.  Siła i energia nie opuszczała muzyków ani publiki do samego końca. Jako bisy znów usłyszeliśmy starsze kawałki: „Beyond The Dark Sun” i „Starchild”.

Jednak ponieważ wszystko co dobre niestety szybko się kończy, tak też koncert Wintersun jak i cała edycja Heidenfestu dobiegły końca. Mimo wielu godzin spędzonych pod sceną, nie mogę narzekać na dyskomfort. Muzyka i cała atmosfera festu z nawiązką zrekompensowały mi wszelkie niewygody, również te związane z późnym powrotem do domu. Myślę, że czystym sumieniem mogę zaliczyć tegoroczną edycję do w pełni udanej i naturalnym wydaje mi się, że impreza ta na stałe zagości w kalendarzu imprez metalowych w Polsce.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły