Dobrze się ostatnio dzieje w naszym kraju odnośnie jakości koncertowej. Najpierw Septic Flesz i reszta, teraz Amoni. Za taki rozwój wydarzeń dla Knock Out Productions należą się brawa i gratulacje. Należy się cieszyć, że polska agencja koncertowa tak świetnie sobie radzi na tak trudnym rynku. Za duży sukces należy uznać sprowadzenie do Polski Generation Kill i Heathen’a, zwłaszcza tego pierwszego bandu, albowiem Amerykanie dość rzadko koncertują na starym kontynencie.
Gwiazdy wieczoru, szwedzkiego Amon Amarth, raczej przedstawiać nie trzeba, natomiast warto moim zdaniem kilka słów poświęcić w/w dwóm zespołom z USA. Pierwszy z nich to twór dość młody, jednakże patrząc na skład personalny o debiucie muzycznym mowy być nie może. Dzieje się tak, ponieważ nazwiska założycieli Generation Kill, niejakiego Roba Dukes’a znanego z legendy trasowego grania Exodus oraz Roba Moschettiego, byłego członka M.O.D. i Pro-Pain mówią same za siebie.Nie ma co ukrywać, że Generation Kill stanowi bardzo udane połączenie hardcoru i thrash metalu. A ich jak do tej pory jedyny album „Red White And Blood” zdaje się tylko potwierdzać tę tezę. Szybkie tempa bez zbędnego pitolenia, ostry thrashowy wokal to znaki charakterystyczne cechy w/w gatunków, które niejako zbiegają się w twórczości GK.
Sam koncert grupy otwierającej był dość krótki, bo trwał tylko 30 minut, jednakże bardzo treściwy. Widać, że panowie z GK nie są nowicjuszami zarówno pod względem płytowym jak i koncertowym i z rozgrzaniem publiki do następnego gigu nie mieli najmniejszego problemu. Jestem przekonany, że pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie.
Po sympatycznym nowojorczykach przyszedł czas na kolejnego przedstawiciela grania zza wielkiej wody, mianowicie legendę thrashu – Heathen. Mimo, że zespół istnieje od 1986 roku nagrał jedynie 3 płyty. Jest to, co by nie było, niecodzienna sytuacja. Nie wiem jaki był powód powrotu na scenę po 18 latach, jednakże owa decyzja była decyzją jak najbardziej słuszną, albowiem ich trzeci album „The Evolution Of Chaos” z 2009 roku jest płytą bardzo dobrą, która zebrała znakomite recenzje na całym świecie.
40 minut jakie dostał od organizatorów Heathen zostały wykorzystane w 100 procentach. Publiczność, która to powoli, ale sukcesywnie zapełniała sale koncertową w krakowskim Studiu, była świadkami świetnego thrash metalowego gigu. Heathen potwierdził swoją przynależność do czołówki i że koncerty jakie grali przed takimi tuzami sceny jak Testament, Kreator nie były przypadkowe. Jedynym mankamentem ich występu był moim zdaniem ciutkę za słabo nagłośniony wokal, ale to tylko moje odczucie. Tak czy siak fani starego dobrego thrashu nie powinni czuć się zawiedzeni.
Z kilku minutowym opóźnieniem (ciutkę po 21) na scenie pojawiła się niekwestionowana gwiazda tego wieczoru, szwedzki Amon Amarth. Publika oszalała i nie ma się co dziwić, ponieważ poziom jaki reprezentują panowie ze Sztokholmu jest od wielu lat ten sam – bardzo wysoki. Wiadomo, że są płyty lepsze i gorsze, jak to bywa niemalże w każdej dyskografii, jednakże nie zawsze jest tak, że dany band nigdy nie schodzi poniżej pewnego pułapu. Tak jest właśnie w przypadku Amonów.
Sam koncert był (oprócz tego, że zajebisty)… za krótki. Z tą opinią z pewnością zgodziliby się niemalże wszyscy uczestnicy opisywanego występu. Zabrakło, jak to zwykle bywa, kilku numerów, które usłyszeć chciałbym bardzo, no ale cóż… W dodatku jeden bis – też uważam, że to zdecydowanie za mało jak na zespół, który w naszym kraju jest tak bardzo popularny. Dało się słyszeć wśród publiczności oznaki niezadowolenia odnośnie tego, że nie było żadnego kawałka z 2 pierwszych płyt. Taki wybór zespołu i należy to uszanować, bo jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził.
W niespełna półtoragodzinnym secie fani zgromadzenie w klubie Studio usłyszeli m. in.”War Of Gods”, „Death In Fire”, „Twilight Of The Thunder God”, „Live For A Kill”, “Destroyer Of The Universe”, “For Victory Or Death” , bisowy “Guardians Of Assgard” czy choćby promujący nową płytę “Deceiver Of The Gods”. Wszystko fajnie super, tylko ponawiam swój zarzut – za krótko. Nie ma się co czepiać poziomu wykonawczego czy brzmienia, bo byłoby karygodne i zasługiwałoby na potępienie w czeluściach piekielnych, jedyne do czego można mieć było zasłużone pretensje to czas.
Bardzo pozytywnym elementem był bardzo dobry kontakt z publicznością wokalisty Amon Amarth - niejakiego Johana Hegga, który pomimo groźnego wyglądu, dość często się uśmiechał, a miał ku temu powodów kilka. Pierwszy z nich to dość mocna i intensywna reakcja zgromadzonych, a drugi, to że w kilku przypadkach doszło do wspólnego śpiewu jego i publiczności, to wokaliści bardzo lubią (kiedy fani znają teksty). Tak więc tamtego wieczoru Ci, którzy nawiedzili krakowskie Studio mogli podziwiać nienaganne uzębienie tego sympatycznego Szweda.
Jak już wspomniałem wyżej po koncercie Amonów pozostał pewien niedosyt (być może dlatego, że jestem za bardzo zachłanny na muzę, dobrą muzę) no ale nie można mieć wszystkiego. Supporty dały radę, a co za tym idzie czas spędzony w Krakowie można śmiało uznać za czas znakomicie wykorzystany.
Reasumując bardzo mi się podobało. Dziękuję za uwagę.
Dorria : Dobry koncert, potwierdzam : ) Hegg był w formie, jak zawsze. Udało mi s...
Sumo666 : Da riebiata :)
lord_setherial : Krótko,treściwie i na temat. :D