- Lillith!- krzyk rozległ się po rozległym korytarzu, odbijając się echem od kamiennych ścian, z niewygładzonego kamienia. Tak jak chłodny był głos krzyczącej tak i sama atmosfera miejsca zionęła zimnem, aż gęsia skórka mogła przejść. Panował tam mrok, nie przerywany nawet jednym promieniem słonecznym. Bo i jak szukać słońca w podziemiach? Mimo wszystko mrok był bardziej swojski niż cokolwiek rozjaśniające go.- Lillith!- krzyk stawał się naprzykrzający i irytujący. Szczególnie ją.- Na Mehrunesa, gdzież ty się chowasz znowu dziewczyno!
Kroki dość szybkie rozległy się na owym korytarzu, a przy schodach
wiodących na górę poruszył się jakiś cień. Lecz nim zdążył wejść na
stopnie został pochwycony w zimne palce.- Lillith, nie chowaj się przede mną głupi dzieciaku, bo nie mam zamiaru biegać za tobą jak idiotka - syczała wyższa postać. Którą w rzeczy samej jesteś - odsyczała jej w myślach mniejsza. Czerwone oczy rozjarzyły się w ciemnościach, w obu parach była jeno nieskrywana złość i pogarda - za chwilę spotkanie w świątyni, chcesz być kapłanką czy nie?- wiadomo, że nie oczekiwała odpowiedzi, pytanie z gruntu retoryczne.
- Rusz się wreszcie, zanim korzenie zapuścisz. Najwyższa Kapłanka nie będzie zachwycona ze spóźnień. Szczególnie, gdy nie pierwszy raz się zdarzyło.
Zaszeleściła suknia z czarnego adamantium, gdy kobieta szarpnęła wątłą rączką dziewczynki.
- Idziemy!- Rzuciła i pchnęła merkę przed siebie. Ta z niezadowoloną i naburmuszoną miną ruszyła korytarzem, praktycznie bezgłośnie, gdyby nie długa szata nowicjuszki ciągnąca się po podłodze. Mimo, że była dzieckiem już wyraźne były rysy pięknej dunmerki. Wysokie kości policzkowe na twarzyczce o kształcie serduszka, czerwone oczka niczym migdały skryte za woalką ze srebrnych rzęs, oraz duże i miękkie wargi o barwie o ton ciemniejszej niż oczy. W jej źrenicach błyskał czasem odcień fioletu, nadający jej tej tajemniczej głębi i pewnej dzikości, teraz bardzo wyraźnej. Srebrne włosy, nie spętane żadną tasiemką, okalały jej twarz, miękko opadając na ramiona i plecy. Czubki skośnych uszu wystawały lekko komicznie spoza pasemek, nadając jej chochlikowaty wygląd. Atramentowa skóra była nadal jędrna i po dziecięcu pyzata. Na oko można by jej dać jakieś 60 lat, czyli nie wiele.
Za to kobieta krocząca za nią miała może z 200 setek na karczku? Na pewno pierwszą młodość miała za sobą, choć dunmerska krew nie pozwalała jej się zestarzeć, ani nawet zdobyć jakiejś zmarszczki. Kobieta zaś zwyczajnie wolała swoją twarz chować pod kapturem, włosy zaś wiązała w mocny kok. Trzymała się sztywno i dumno. Napuszona kwoka- tak o niej mówiła Lillith. Oczywiście sama do siebie, bo inne merki brały wręcz z niej przykład, chciałby być takie same jak podstarzała Rakavel. Ale Lillith tak nie chciała. Wyczuwała pewną moc w merce, lecz nie tak dużą, jaką czuła sama w sobie. Wiedziała, że w przyszłości będzie lepsza, silniejsza i na pewno pomści się. Nie lubiła dyscypliny, podporządkowanie Rakavel przyjmowała z oporem i niechęcią. Także teraz. Korytarz w pewnym momencie zakręcił, a one wraz z nim. Przeszły może z parę pomieszczeń po drodze, także salę z kolumnami, aż doszły do wielkich drzwi z drewna dębowego. Rakavel bez wahania je otworzyła, przepuszczając Lill przed sobą. Ta weszła do wysokiego pomieszczenia całego z czarnego azbestu, okrągłego z kamiennym ołtarzem na środku, a nad nim wisiała wielka rzeźba Mehrunesa. Dunmerka aż zmrużyła oczy na ten widok. Nigdy nie lubiła takiego oddawania czci bogom poprzez sztukę, tudzież wyolbrzymianie cech. Miała szczęście, bo jej jeszcze bóg nie nawiedził sennych majakach. Jeszcze nie, ale wiedziała, że ta chwila jest bliska. Wystarczyło spojrzeć na minę Wielkiej Kapłanki, aby domyślić się, że teraz tylko tego pragnie, aby sam Ojciec doprowadził nieznośną merkę do porządku.
- Nareszcie - syknęła kapłanka do Rakavel, ta zaś wzruszyła ramionami nie mając zamiaru się tłumaczyć. Spektakl się zaczął.
Do środka wprowadzono ludzkie dziewice, tancerki ognia trzymające poi, szable i kije. Palące się niczym pochodnie asortymenty przyciągnęły jej uwagę. Kobiety w rytm bębnów zaczęły tańczyć. Niczym w transie, upojone muzyką, z zamkniętymi oczami wirowały z ogniem, jak z wężami. Ich brązowe i czarne włosy falowały wśród czerwieni płomieni. Lillith patrzyła na to zafascynowana. Nawet nie zauważyła wtedy Wielkiej Kapłanki, która podeszła do tańczącej dziewczyny i poderżnęła jej gardło. Upadła martwa. Krew polała się. A Lillith w otępieniu nie wiedziała co robić i mówić. Przełknęła głośno ślinę, kiedy następna z tancerek padła, zaraz przed nią. Martwe oczy patrzyły w powały świątyni. W dłoni trzymała dogasający wachlarz. Pochyliła się i wyrwała go. Był dla niej o wiele za ciężki, lecz nie puszczała. Nie pytała się nikogo czy może wziąć. Po prostu to zrobiła.