W nowej Progresji byłem już trzeci raz, ale pierwszy na małej scenie. Dlatego zdziwiłem się, że wejście na Noise Stage jest w ogóle z innej strony budynku i cała przestrzeń, przynajmniej ta dostępna dla gości, nie jest połączona z całą resztą klubu. Salka kameralna, skromna scena i niewielki bar. W pewnym momencie czułem się jak na domówce. Po pewnym czasie ludzie szczelnie wypełnili to pomieszczenie i zrobiło się ciasno, tak, że wszędzie trzeba było się przeciskać. Mimo to, uważam, że zorganizowanie koncertu w tym miejscu było słusznym pomysłem gdyż na głównej scenie zgromadzona publiczność zginęłaby w wielkiej pustej sali, a tak klimat był odpowiedni.
Tak więc ludzie dopisali i zjechali się też spoza Warszawy. Być może są i tacy, którzy przyszliby na ten koncert, ale wybrali występującą tego dnia w Sali Kongresowej Apocalypticę wraz z orkiestrą. Mój wybór był prosty, ale trochę żałuję, że nie mogłem zobaczyć i tamtego wydarzenia. Tak więc bez zastanawiania chwilę przed 19:30 stawiłem się pod wejściem do klubu, pod którym można było zamienić parę słów z Tonym Lazaro. Ledwo zdążyłem zamówić piwo, kupić nowy Gorgoroth i pójść do szatni, a już na scenę wchodził pochodzący z Białorusi, lecz urzędujący na stałe w Norwegii, Homoferus. Dość szybko pobudzili ludzi do życia i mieli całkiem przyzwoite przyjęcie. Pogo jeszcze wprawdzie nie było, ale sporo kudłów się kłębiło pod sceną. Muzyka mocno klawiszowa, z trzema wokalistami stanowiła udane wprowadzenie do dalszej części misterium i umilała spożywanie kolejnych zimnych napojów.
Vital w całkiem nowym składzie zaczął od „Black Magic Curse” czyli pierwszego numeru z „Dawn Of The Apocalypse”. Od razu się zakotłowało i ja również ruszyłem pod scenę drzeć mordę: „Destroy – those who would like to stop me”. Już w tym momencie wiedziałem, że będę świadkiem niezwykłego setu. Na Vital Remains byłem czwarty raz, ale nigdy nie słyszałem na żywo nic co było przed „Dechristianize”. Tak też zaraz potwierdził wokalista Brian Werner, że będą utwory z wszystkich płyt i zapowiedział „Crown Of The Black Hearts”. Nie pamiętam jakie kawałki były z „Let Us Pray” i „Icons Of Evil”. Z „Forever Underground” wreszcie mogłem usłyszeć na żywo wielki hymn tytułowy, lecz nie było wytrwale wykrzykiwanego przez niektórych „I Am God”. Z „Dechristianize” z kolei mieliśmy „Savior to None... Failure for All...” i na koniec miazgę w postaci pozycji tytułowej z tej płyty, oczywiście z nieodzownym intrem. Oj, się działo i było ciężko. Po całym występie pod sceną, zmęczony chciałem trochę odetchnąć, a tu się okazało, że nie można wychodzić z piwem. Nawet dziwiłem się wcześniej, że można, bo wszyscy stali z browarami na chodniku, który już nie należy do terenu klubu. Więc podobno zjawiła się policja i żeby ochłonąć czy zapalić trzeba było chłeptać przed wyjściem.
Jak wróciłem na salę to dopiero odczułem jak zrobiło się gorąco. Wchodziło się jak do sauny i aż ciężko było oddychać. Przerwa nie trwała zbyt długo i na scenie pojawił się Gorgoroth. Niestety nie przybliżę zbytnio repertuaru bo nie jestem na tyle rozeznany, tym bardziej, że na koncercie wszystko się zlewa i ciężko jest coś rozpoznać. Wyłapałem tylko najbardziej charakterystyczne „Incipit Satan”, „Destroyer” i jeden numer z „Under The Sign Of Hell”, który bardzo lubię, ale nie znam tytułu. Pod sceną natomiast ruch był mniejszy. Częściowo ludzie byli już zmęczeni na co wpływ na pewno miała duchota i temperatura, częściowo było to pewnie też spowodowane tym, że chyba jednak więcej ludzi przyszło na Vital Remains. Sam koncert był jednak bardzo udany i wątpię żeby ktoś żałował, że został do końca. Tym bardziej, że nie skończyło się zbyt późno, no i nowa Progresja znajduje się w cywilizacji i przynajmniej można jakoś normalnie dotrzeć do domu. No, a jak człowiek wychodzi zmaltretowany taką dawką niszczącego hałasu, wzmożonego odpowiednią dawką złocistego płynu, to jest to naprawdę ważne:)
lord_setherial : No to słusznie się Wujas domyśliłem ;)
WUJAS : Sory, chodziło mi o ostatni Gorgoroth, ale oczywiście to już stary temat....
lord_setherial : A no właśnie... Czegoś tu nie łapie. Może autorowi chodziło o p...