Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Literatura :

Ewa Barańska - Pierwiastek zero

Staram się nie pisać negatywnych recenzji, ale po prostu czasem czytelnika trzeba przestrzec przed lekturą szkodliwą. Telbit wydaje zwykle niezłe książki, jednak czasem przez sito redakcyjne przechodzi jakaś straszna szmira. Fabuła "Pierwiastka Zero" Ewy Barańskiej to szczyt ignorancji, a wszystkie inne jej cechy jeszcze bardziej ją pogrążają. Autorce brak jest jakiejkolwiek wiedzy z  zakresu biologii molekularnej, wyższej matematyki, fizyki i chemii i innych nauk ścisłych, a przy tym pisze o nich z dużą beztroską.
Książka napisana jest z użyciem "mądrych", zagmatwanych zdań nadających jej "naukowy" charakter. Typowa szmira mająca zaprezentować hermetyczne środowisko "szalonych naukowców", lecz nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Autorka w marny sposób spróbowała stworzyć technothriller w stylu Michaela Crichtona. Jednak nie poszło to w parze z jakimikolwiek przygotowaniami merytorycznymi.
Łysy mężczyzna w masce chirurgicznej na okładce sugeruje nam jakieś zagrożenie biologiczne, jednak w książce Barańskiej głównym bohaterem jest Soktor Alfred Mortus, który uważa się za  genialnego chemika. Człowiek ten stwierdził, że w tablicy Mendelejewa brakuje jednego pierwiastka, tuż przed wodorem, o liczbie atomowej zero (sic!). Nic dziwnego, że nie znalazł się żaden sponsor, żeby sfinansować badania mające na celu potwierdzenie jego teorii.

Akcja powinna przenieść się do szpitala psychiatrycznego, tymczasem pewnego dnia doktor dostaje propozycję przeprowadzenia swoich badań pod opieką całkowicie nieznanej, ale za to hojnej "firmy farmaceutycznej". Doktor cieszy się –  ważne, że nowy pracodawca daje sprzęt i pieniądze. Podejmuje badania w małym ośrodku badawczym w Bieszczadach. Po pewnym czasie znikają naukowcy i pojawia się spisek. Mortus jest osaczany i dyskretnie  kontrolowany, domyśla się, że ktoś chce wykorzystać jego badania i nikomu nie może ufać. Fabuła jest więc niestety strasznie schematyczna. Za całą intrygą stoi "potężna instytucja", jaką jest Kościół - kłania się “Kod da Vinci”.

Amerykańska w swym stylu powowieść osadzona w Bieszczadach daje mniej więcej efekt Talibów w Klewkach.  Poszukiwany pierwiastek zero "pozwalający funkcjonować białkom" i inne bzdury  prezentowane przez autorką powodują, iż jest to książka zła. Nie chodzi o to, że mogłaby być z przymruzeniem oka skierowana do młodszego lub mniej rozgarniętego czytelnika, ale dlatego, że mniej obeznanych z nauką czytelników wprowadza w błąd i odwodzi od samodzielnego myślenia. Autorka zdecydowanie powinna zająć się tym, co potrafi najlepiej, czyli książkami dla dzieci.
Twórczością autorki, którą Telbit wydaje i konsekwentnie promuje od czterech lat, zainteresowali się filmowcy. Podobno ma być zrealizowana wysokobudżetowa produkcja filmowa na podstawie powieści. Podaje się wartość 7 mln zł, co w polskiej kinematografii jest kwotą bardzo dużą. Będzie więc to chyba najdroższy film dla idiotów w historii polskiej kinematografii. 
Komentarze
amorphous : Na mnie nie ma co liczyć. Więcej recenzji nie będzie.
amorphous : Zdaje się, że nieopatrznie wdepnęłam na teren zarezerwowany dla z...
szarl : by czytelnik przedzierał się przez niego jak Frodo z Tomem przez bezdroż...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły