Przeszukiwałam wczoraj stock’i na okoliczność kobiecego aktu i muszę przyznać, że już dawno nie naoglądałam się tylu kiepskich fotografii ludzkiego ciała. Boleśnie nieplastyczne, oświetlone jak packshot'y, dziwnie, bezcelowo kadrowane, „manekinowate”. Pomijam fakt, że nadzwyczaj często trafiałam na wizerunki kobiet w ciąży lub przygotowywanych do operacji plastycznej.
Rozumiem, że od zdjęć wykorzystywanych w marketingu oczekuje się niejako komunikatywności – prostej informacji niesionej za pomocą obrazu, ale nie wyklucza to choćby szczypty artyzmu. Na amatorskich fotoportalach, mimo zalania „pseudoerotyką”, którą to zawdzięczać możemy popularności fotografii cyfrowej, widuję więcej finezji, żeby nie powiedzieć wyrafinowania w podejściu do ludzkiego ciała, niż na opłacanych abonamentem stock’ach. Być może funkcjonuje tam zasada sieci, że wśród masy znajdzie się kilka perełek, a że masa ogromna to i pereł sznur. Tylko szukać trzeba umieć, czasem w głębokim błocku.
Co się tyczy samego procesu fotografowania, to czy to istota żywa, czy przedmiot można po prostu „strzelić fotkę” a można dopatrzeć się piękna, ciekawego kadru, zgrabnej kompozycji. I wcale nie chodzi o sprzęt, urodę modela czy entourage. Liczy się oko i umysł autora fotografii. Podkreślam „autora fotografii” a nie szczęśliwego posiadacza aparatu fotograficznego mieniącego się fotografem lub, o zgrozo, fotografikiem.
A akt (choć to za duże słowo) w końcu znalazłam, tylko graficy „troszeczkę” klęli, że cyt. „będą się babrać ze światłocieniami”. ;)