Dostałam wczoraj maila od psiapsióły. Rzecz o tyle niezwykła, że na ogół na skrzynkę od niej spływają tylko śmiesznostki i durne łańcuszki, które lądują w koszu, nim obejrzę je do końca. Ten list był... inny.
Pisała mi w nim, że dwa tygodnie temu obdzwoniła wszystkich swoich znajomych (szczęśliwa posiadaczka telefonu firmowego, nie rozliczanego z rozmów prywatnych), bo chciała sprawdzić kto się odezwie i po jakim czasie, tak bez powodu. Nikt, oprócz rodziców, nie zadzwonił. Wynik tego, jak to sama nazwała, „eksperymentu” potwierdził jej przypuszczenia. Dalej było tłumaczenie, że nie pisze by spowodować jakąś reakcję i że nie ma do nikogo żalu i że u niej, jak zwykle, wszystko w porządku.
Pierwsza reakcja: zdziwienie i stwierdzenie, że „chyba się dziewczęciu nudziło”. Druga: „o co jej, do ciężkiej cholery, chodzi?” i czytanie maila raz jeszcze. Trzecia i najdłużej się utrzymująca: tzw. „wkurw”, bo: - nie ma prawa testować przyjaźni, bo to żywy organizm jest; - doskonale mnie zna i wie, że pieprzonej smyczy jaką jest komórka, używam tylko w sytuacjach awaryjnych, za to na ploty i winko może wpadać bez zapowiedzi i zawsze może na mnie liczyć; - nie jest „pępkiem świata” i nie wszystko kręci się wokół niej a ja też miewam kłopoty tyle, że moja definicja przyjaźni nie obejmuje kładzenia ich na barki przyjaciół; ...a i duchem świętym nie jestem, żeby się wszystkiego domyślać i „jej przypuszczenia” pozostaną „jej przypuszczeniami”, póki mi ich nie zwerbalizuje.
Uch... choć mam ochotę powiedzieć jej kilka słów do słuchu, maila wyrzuciłam i całą sprawę uważam za niebyłą.
P.S. Możliwe, że nawaliłam ale pewna będę dopiero jak emocje opadną, bo Konik Morski to nie laboratoryjny szczur! Wrrr...
P.P.S. A może ona ma prawo testować relacje między nami?