Szybko odkrywamy, że wszystko nie jest takie proste, że świat to odcienie szarości, nie zaś prosta antagonia.
Ale czy jest tak na pewno?
Moim zdaniem nie. Fakt, że próbujemy wpisać świat w ramy dobra i zła, jest wyłącznie elementem naszego wychowania. Skoro jednak średnio nam to wychodzi, może warto byłoby się zastanowić, czy taki podział w ogóle ma sens?
Dobro i zło to wartości abstrakcyjne, nie mające żadnego rzeczywistego desygnatu. Zostały wymyślone przez człowieka, by uzasadnić jego zachowanie, ewentualnie usprawiedliwić wprowadzanie pewnych norm moralnych. Łatwo wyobrazić sobie plemię jaskiniowców X mordujących plemię Y, ponieważ Y byli źli, wszak jedli ze świętego drzewa X.
Stąd już bardzo blisko do religii, która nota bene jest nierozerwalnie złączona z naszym problemem. Ale o tym później.
Tak więc złem było to, co szkodziło jednostce, jak konkurencyjne plemiona czy kradzież, morderstwo. Jako, że jednostki są do siebie podobne (proces socjalizacji się kłania), wspólna, przynajmniej ogólnikowa wizja dobra i zła była zbliżona na tyle, by móc zlać się w jedną wspólną koncepcję.
Z czasem jednak wszystko się pokomplikowało, jak zawsze z resztą. Już nie każde plemię było złe (w końcu trzeba handlować, sąsiedzka pomoc to zapewne też niegłupi pomysł), nawet jeśli jadło ze świętego drzewa. Ostatecznie dobre jest to, co pasuje jednostce...
Jako, że wszystko jest relatywne, poszczególne wizje dobra i zła zaczęły się różnić. Jako proste, sztuczne ramy, w swej idei niezmienne szybko przestały pasować do dynamicznego społeczeństwa rodząc zakłamanie i hipokryzję. Ustanowiono więc jednostki, które będą decydować o tym, co jest dobre, a co złe.
Taaak jest, mowa o kościołach i kapłanach. O nieograniczonej władzy wynikającej z gier słownych, niedopowiedzeń i kłamstw. Teraz to powoli się zmienia, ale wystarczy spojrzeć w przeszłość, by zobaczyć, do czego doprowadził podział na dobro i zło.
Tak, wiem, historyjka bardzo ładna, ale jakim prawem twierdzę właściwie, że dobra i zła nie ma?
Jak pisałem wcześniej, wszystko jest relatywne. Pewni możemy być tylko i wyłącznie swojego własnego istnienia (sławne Kartezjańskie "Cogito ergo sum"). Z racji tego jakiekolwiek normy nie mają racji bytu, ponieważ w tak szerokim spektrum dowolności nie ma prawa istnieć żadna "normalność". Nie da się ustalić mediany czy dominanty z nieskończonej ilości wyników.
Teoria ładna, teraz praktyka;
- Morderstwo jest złe. Ale czy zabicie kogoś by uratować setki osób wciąż będzie złe? Czy jeśli ktoś celuje mi pistoletem między oczy, to zabicie go wciąż będzie złe? Czy kara śmierci jest zła?
- Holocaust był zły. Ale czy SS'mani nie uważali, że oczyszczają rasę ludzką? Na jakiej podstawie twierdzimy, że nie mieli racji? Mamy tylko własne przekonanie przeciw ich przekonaniu.
- Kradzieże czy kłamstwa są złe. Ale jak w powyższych przypadkach zawsze da się je uzasadnić. Umierający z głodu człowiek kradnący by mieć co jeść lub kłamca, który ratuje w ten sposób kogoś są wciąż tak samo godni potępienia?
Ważne jest by pamiętać, że ten podział jest całkowicie bezpodstawny.
Jest tylko jedna zasada, wartość uniwersalna wspólna każdemu człowiekowi. Ową wartością jest wolność. Właśnie ona legła częściowo u podstaw podziału na dobro i zło. W cudzą wolność nie wolno ingerować.
Tak więc Ty możesz mi coś dać - ja nie mam prawa Ci tego zabrać.
Ty możesz zakończyć Twoje życie - ja nie mam prawa Ci go odbierać.
Ty możesz podejmować decyzje o wszystkim, co należy do Ciebie - ja tych decyzji za Ciebie podjąć nie mogę.
(Ciekaw jestem, ile osób zdołało doczytać do tego miejsca.)
P.S
Źródło obrazka;
http://www.clker.com/cliparts/7/e/8/b/11954368801626159185jin-jang_jachuisdead_01.svg.hi.png
bruit_noir : Sivar "wszystko jest relatywne" zatem "powyższe zdan...