Zapewne po przeczytaniu tej recenzji co po niektórzy będą wieszać na mnie psy, ale postaram się w sposób obiektywny rozłożyć ten album na czynniki. Bez wątpienia "Puritanical Euphoric Misanthropia" jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych krążków w historii metalu - niektórzy go kochają, inni nienawidzą, a jeszcze inni nienawidzą samego zespołu. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to szczególny krążek w dyskografii Norwegów.
Zacznijmy od tego, że jest to album naszpikowany gwiazdami - za perkusją zasiadł sam Nicholas Barker (ex-Cradle Of Filth), drugie wiosło obsługuje Galder (Old Man's Child), a bas jest w rękach Vortexa (ex-Borknagar). Taki zestaw muzyków mógł sugerować, że powstanie dzieło nietuzinkowe, jak też się stało. Powstała jednak płyta bardzo kontrowersyjna ...Zacznijmy od tego, co jest w tej płycie dobre, bo jest tego sporo. Po pierwsze słychać rozwój w porównaniu do poprzednich krążków - "PEM" jest monumentalne, okraszone potężnym brzmieniem, gdzie każdy instrument jest nieodzownym elementem monstrualnej machiny. Płyta nabrała dzięki temu bardzo symfonicznego charakteru.
Kolejnym pozytywnym elementem jest o wiele lepsze instrumentarium - gra Barkera jest fenomenalna, o wiele więcej do powiedzenia mają gitarzyści, choć solówki gitarowe są tu rzadkością. No właśnie - na tym wydawnictwie Dimmu Borgir odszedł trochę od tego, że prominentną rolę stanowią klawisze - tutaj jesteśmy atakowani ciężkimi, rytmicznymi, szarpanymi riffami powodującymi, że album nabiera motoryki i pod pewnymi względami można go nazwać nawet przebojowym. Klawisze generalnie stanowią tło, ale ich obecność jest nieustannie wyczuwalna. Niewątpliwie te elementy powodują, że "PEM" jest najbardziej zapadającym w pamięć wydawnictwem zespołu. Poza tym utwory są bardzo rozbudowane i bogatsze w porównaniu do utworów z poprzednich płyt.
Tyle dobrego, teraz trochę gorzkich żali. Pierwszym i najpoważniejszym zarzutem jest paradoksalnie ... brzmienie! To co z jednej strony jest mocną stroną tego krążka, jest też jego felerem. Zacznijmy od tego, że produkcja jest bardziej sterylna niż wyjałowiony pojemniczek na moc - perkusja jest okrutnie triggerowana, a gitary posiadają bardzo nowoczesne, wręcz syntetyczne brzmienie. Pojawia się więc problem "plastikowości" - z takim brzmnieniem i takimi kompozycjami Dimmu Borgir momentami zbliża się do estetyki melodyjnego death metalu.
Kolejnym zarzutem może być fakt, że pośród utworów jest pewien kontrast - jedne z nich są monumentalne, oparte na klawiszach, inne ostre, bezpośrednie, haczące momentami o death metal. Słuchając tej płyty odniosłem także wrażenie, że pomimo dosyć przyzwoitej długości utworów, słuchacz może odczuć pewne zmęczenie i znużenie wynikłe ze swoistego, symfonicznego przesytu. Najwięcej jednak kontrowersji wzbudza we mnie kwestia samych kompozycji - są one dynamiczne, ale nie ma w nich tej nuty szaleństwa znanej z "Enthrone Darkness Triumphant". Tutaj pojawia się problem, czy "PEM" jest wyrachowanym i wykalkulowanym tworem bardzo dobrych kompozytorów, czy też albumem zagranym z pasją i pomysłem. Ostatnim negatywnym niuansem jest zupełnie niepotrzebny cover Twisted Sister "Burn In Hell".
Na tym krążku Dimmu Borgir potwierdziło, że mają pomysł na siebie, są bardzo dobrymi kompozytorami, nawet jeśli techniczny poziom muzyków może nie zachwycać. Ciekaw jestem, jak ten krążek by zabrzmiał z nieco surowszym brzmieniem - na pewno nie byłoby tyle kontrowersji. Nie chcę dywagować, czy Dimmu Borgir jest "plastikowy", pozerski czy sztuczny - nawet jeśli jest to wynik chłodnej kalkulacji, to wyszedł on dobrze. Nie uważam, żeby "PEM" było najlepszym wydawnictwem zespołu, ale na pewno jest to album, który warto poznać, aby wyrobić sobie zdanie na jego temat jak i na temat zespołu.
Wydawca: Nuclear Blast Records (2001)