Dość nietypowa to płyta, nawet jak na Devina
Townsenda. I to wcale nie ze względu na samą muzyczną formę. W
przeszłości w jego muzyce zawsze dało się odczuć bardzo silny wpływ
industrialu, nawet gdy flirtował z bardziej melancholijną odmiana
progresji. Lider legendarnej (w niektórych kręgach) formacji Strapping
Young Lad, po raz kolejny zaskoczył. "KI" nie pozostawia żadnych
wątpliwości - jakakolwiek próba określenia jego muzyki to daremny
wysiłek. Tak było, jest i za pewne będzie, gdyż każde dzieło Townsenda
to zupełnie inna bajka.
Z jednej strony dowodzi to geniuszu i oryginalności muzyka, jednak z drugiej wątpię by wszyscy fani niepokornego Kanadyjczyka nadążali za tą muzyczną ewolucją. "KI" brzmi enigmatycznie i zagadkowo, ale muzycznie nie stanowi już niestety takiego monolitu. Muzyk tym razem sprezentował nam album bliższy rockowej, a niżeli metalowej estetyce. Takiego nagromadzenia ładnych melodii na jakiejkolwiek płycie sygnowanej nazwiskiem Townsend - po prostu nie było. Płyta zaczyna się delikatnym, sentymentalnym wprowadzeniem, z ciekawą aranżacją perkusyjną, smyczkami i klawiszami. Tych ostatnich na płycie jest tak dużo, że zdominowały one brzmienie tego niezupełnie rockowego albumu. W połączeniu z charakterystycznym głosem Devina i gitarą akustyczną brzmi to relaksująco i dość czarownie. Ale czy twórczo? Chwila zamyślenia i w tym miejscu jestem zmuszony napisać - niestety nie. To nie jest ta sama świeżość, która biła z "Terri", brakuje tutaj też rozmachu "Synchestra". Czasem mam nieodparte wrażenie, że tym razem muzyczne puzzle są porozrzucane na tyle daleko od siebie, że aż trudno jest uchwycić odpowiedni klimat dla całości. Zwykle zaczynamy delikatnym wstępem, słuchamy łagodnego głosy Townsenda, a potem mamy ciągłe zwroty akcji, zmiany dynamiki, nastrojów i kolorów - nie zawsze to niestety współgra. Byłbym jednak totalnym ignorantem gdybym nie zauważył (prze)genialnych solówek gitarowych ("Coast" - dla mnie najciekawszy moment płyty czy też "Lady Helen"), które zdobią niniejsze dzieło. Albo, gdybym tak nie docenił łagodnych pejzaże muzyczne w "Gato". Jak już powiedziałem momenty są - jednak jako całość "KI" mnie nie powala.
2009 to szczególny czas dla fanów Townsenda, który zaplanował kolejne dwa premierowe wydawnictwa na ten rok. Kolejne, mam nadzieję, na prawdę mocne ciosy. Pierwszy w postaci "KI" mnie nie trafił - czekam na następne. Oby tylko celniej i mocniej Panie Townsend.
Tracklista:
01. A Monday
02. Coast
03. Disruptr
04. Gato
05. Terminal
06. Heaven Send
07. Ain't Never Gonna Win...
08. Winter
09. Trainfire
10. Lady Helen
11. Ki
12. Quiet Riot
13. Demon League
Wydawca: Warner Music (2009)
Sumo666 : Do mnie tez ta plyta nie trafia... Moze kiedys. Na teraz Synchestra i Terria miazd...
Ignor : Ja kurde jakoś nie moge uchwycić klimatu - tej płycie dałem już tyle...
Harlequin : A mnie sie ta płyta bardzo podoba - delikatna, miejscami bardzo ambientowa...