Mój trochę kretyński tekst o nienawiści, poczuciu krzywdy i innych takich...
Przeznaczony na rzecz,zwrócony za szybko
lepki grzech, jak robak niestrawiony
Pyłek, amfilada kurzu,
zakole brudu,
smakować szmaty jak krewetki,
przelanym za często atramentem
Kleks na kartce wijący mackami,
zaktuszony patologią, o śmiedzący list
Wyglądał jak dotyk pełen stokrotek
wygladał jak śmierć,
z słonecznym uśmiechem
ściągając z ropiejacych ran, napięte ciało
Milczenie, było jedynym złotem
na skórze z blizn,
by włosy mogły spokojnie
stawać dęba cicho, bezszelestnie gwałcone
Schody, staczały się pod nogami, zębami
spojone, zamykały brzeg, ja nie wrócę
mówiło lśnienie, nie wrócę,
-stukanie ciepła,
o pożółkłe od moczu drzwi
Spoza zepsutych, zatrzaśniętych szczęk,
licze na wypadnięte zęby,
pięlęgnując paradontozę, jak jedyne
jeszcze nie spłodzone a zepsute dziecko,
Chcę zobaczyć spomiędzy warg, połknąć,
smak zgnić,
za sól wilgotną od łez,
za spojrzenie,
próg słyszalności krwi,
W sercu którego nie mam, kanibalskie
myśli chłonę jak hamburgery, mięsiste i gorące
by rytmicznie, w desperacji zamknięte
Łykać i tamować
Mdły posmak martwych, rozkrojonych świń
i win - one zawsze recę rozpościerają,
słabymi umysłami zniewalając,
Wyciągnął z kieszeni jak zegarek,
moje nogi, one łamią szyk,
broczą w wymiocinach,
gdzie ropieje mój ubogi, strawiony zmysł, śni
o trzy palce rozwarty, w gardło wetknięte,
brudne, by cuchnąć
zalegającymi wydzielinami dni.