Ladros szedł przez gęsty las i podziwiał grube zwalone pnie. Nie wiedzieć czemu intrygowały go. Mimo iż świetnie władał mieczem nie chciał dla nikogo pracować.To nie było by to co chciałby w życiu robić. Ladros czułby się uwięziony nawet gdyby ktoś chciałby tylko go wynająć. On był sam panem swego losu.
Wyszedł na skraj lasu przerywając swe ponure myśli o przyszłej śmierci jego ciężko chorej matki. Ona umrze więc wyruszył z domu by nie patrzeć na to. Mimo, że zabił wiele osób to tego widoku by nie zniósł. Czy czuł coś w tej chwili gdy opuszczał dom? Czuł czystą bezradność i żal do świata. Zwyczajnie uciekał. Ladros Wielki. Ladros Wspaniały ucieka.Szedł przed siebie po opuszczonym przez bogów i ludzi wrzosowisku i myślał tylko o nowym, wiążącym jego wolność zadaniu. Kto to jest? Kto chce go wynająć? I co najważniejsze: po co? Zabić oddział orków? Wyrżnąć w pień całą wioskę? Nie ma sprawy.
Wtem usłyszał płacz. I to dosyć dużego już dziecka. Jego siostra ma trójkę dzieci więc wie co znaczy płacz. Przez całą noc? Wszyscy sąsiedzi wiedzą co to płacz. Ale dlaczego matka go nie uspokaja?
-Pójdę i nastawię tak tę matkę, że nigdy więcej w życiu nie podniesie nawet głosu na kogokolwiek.
Jak pomyślał tak zrobił i zaczął poszukiwania. Po półgodzinie znalazł dziecko. Dziewczyna klęczała nad zwłokami swej matki.Miała najwyżej 15 lat. Gdy zobaczyła Ladrosa wstała i złapała leżący nieopodal prowizoryczny miecz wykonany ze stali.Wiedziała, że nie da rady
dorosłemu wojownikowi, ale swój honor ma i zginie walcząc.
-Hej, mała ale wywijasz tym mieczykiem. Niezła jesteś.
-Tata mnie nauczył! Odsuń się!
-Nie chcę zrobić ci krzywdy, ale chyba będę cię musiał odprowadzić do miasteczka. Chodź idziemy!
-Nigdzie nie idę bez mamy!
-Ale ona nie żyje!
-No to co? Głupia nie jestem! Musisz mi przypominać?
-Tak! Muszę! Nie możesz żyć przeszłością! Idziemy!
Ladros nigdy nie miał podejścia do dzieci.Wziął więc dziewczynę, przełożył ją przez ramię i zaczął wędrówkę we wcześniej obranym kierunku.Mimo iż "mała" kopała i wierzgała nogami z całej siły, nie udało się jej wyswobodzić. Zapadła w męczący sen. Przyśniła się jej matka, która kazała iść wraz z tym nieznajomym człowiekiem, który niesie ją na rękach. Po około półgodzinie obudziła się i kazała opuścić na ziemię.
-Mam na imię Moria...
-Pfffffff...
-Co się śmiejesz? No? Ojciec spił się winem jak wybierał imię. Matka protestowała ale oberwało się jej podobno mocno i przestała. Powiedziała tej żałosnej karykaturze człowieka, że jak dorosnę to go za to zabiję, co wczoraj uczyniłam.
-Jak to? Zabiłaś własnego ojca?
-Tak. I nie żałuję swej decyzji. Zbił matkę tak mocno, że ledwo oddychała. Uciekałam z nią z wioski ale zmarło się biedaczce.
-No dobrze. O więcej się nie pytam. Mam na imię Ladros - powiedział czyniąc przed Morią dworski pokłon - wybieram się do wioski Rerir, by wykonać zadanie dla niejakiego Litha.
-Nie wędruj tam!
-A niby dlaczego? Co taka dziewczyna jak ty może wiedzieć, czego ja nie wiem?
-Nie wędruj tam! On cię wyśle na pewną śmierć. Nieopodal wioski zaszyła się banda orków. Lith wysyłał tam już najdzielniejszych wojowników i żaden nie wrócił.
-Phi, co to banda orków. Dziesięciu orków mogę pokonać jedną ręką.
-Nie dziesięciu lecz pięćdziesięciu.
-Uuuuuuu... To mamy problem. On ich wysyłał pojedynczo?
-Tak.
Ladros przez dłuższą chwilę nie odzywał się, po czym kazał Morii kłaść się na ziemi i spać, bo było już ze dwie godziny po zachodzie słońca. Dziewczyna długo nie protestowała a przyznać trzeba, że miała cięty język i znała niemało przekleństw, czego dała popis przy próbach ułożenia jej do snu.
Na drugi dzień oboje udali się do wioski, lecz przed spotkaniem z Lithem musieli załatwić pewne sprawy. Najpierw udali się do karczmy by posilić się.
-Muszę cię gdzieś zostawić.
-Nie! Nie możesz! Tylko ja wiem jak ci pomóc.
-Ty? W jaki sposób chcesz mi pomóc? Co ty możesz zrobić? Powalisz ich zaklęciem?
-Żebyś wiedział!
-Co?...Co tyś powiedziała?
-Nic. Zapomnij co ci powiedziałam.Nie zostawisz mnie. Zresztą - muszę mieć nową suknię. Mam złoto ale ty musisz mi doradzić.
Wstała i odeszła od stołu pozostawiając Ladrosa własnym myślom.
-Czekam za pół godziny obok karczmy "Mroźny Płomień". Musisz przyjść.
-Dobrze. Pół godziny. Karczma "Mroźny płomień". Będę - powiedział jak w amoku Ladros i wrócił do myśli o matce i kimś innym.
Po dwudziestu pięciu minutach zjawił się w umówionym miejscu. Równo po półgodzinie zjawiła się Moria.
-Witaj. Chodź idziemy. Już wszystko kupiłam - wtedy wojownik zorientował się, że istotnie, dziewczyna wygląda inaczej. Mimo swoich piętnastu lat w tej czarnej sukni robiła wrażenie.
-Idziemy do Litha. Już na nas czeka.
-Co zrobiłaś dzisiaj, tam, w karczmie? Poczułem się tak dziwnie. Co to było?
-Ach, nic takiego. Chodź, bo się spóźnimy.
Poszli więc. Nie była to długa droga, minęli ledwie dwie ulice, jak zobaczyli duży budynek strzeżony przez dwóch osiłków.
- Kto i do kogo?
-A cóż to? Uprzejmość nie jest tu mile widziana? Ladros i jego córka - Moria spojrzała na wojownika wyraźnie zaskoczona - przyszli wspomóc Litha Wielkiego w kłopotach.
-A, tak. Oczekiwaliśmy...eee, was - dokończył po namyśle większy i najwidoczniej głupszy ze strażników.
Weszli do gmachu i udali się w stronę wielkich, misternie rzeźbionych drzwi. Otworzywszy prawe skrzydło weszli do środka i ujrzeli człowieka zasiadającego w drewnianym, obitym skórami ludzkimi i elfimi fotelu. Wstał i udał się w ich stronę. Był dosyć niski.
-Coś nie Wielki ten Lith...- mruknęła Moria
-Cichaj. Witaj Lithu. Czego ode mnie chcesz? Dobrze wiesz, że nie lubię być wynajmowany, ale chyba jesteś w gardłowej sytuacji, że zdecydowałeś się na ten krok.
-A i owszem.Taka mała "grupka" orków przeszkadza mi w interesach. No, wiesz, mój dom, ekhemmm...kultury...
-Publiczny, nazywajmy rzeczy po imieniu. Ta dziewczyna wie więcej niż możesz sobie wyobrazić
-...publiczny, potrzebuje świerzej krwi.
-Wynajmij wampira.
-Nie, nie o to chodzi...
-Wiem o co chodzi. Ilu ich jest, gdzie się mieszczą, i ile mi zapłacisz?
-Jest ich około dziesięciu, zaszyli się milę za wioską chodź jej, o dziwo!, nie napadają. Zapłacę ci 200 sztuk złota.
-300.
-Ech, no dobrze. Dostaniesz premię, jeżeli zrobisz to dzisiaj.
-Zgoda, idę.
-Idziemy- poprawiła go Moria.
-Hehehe, cóż to ? Niegdyś Irme teraz ona? Gustujesz w coraz młodszych.
-To moja córka.
Wyszli. Z daleka zdawało się słyszeć głos Litha wołający : "Córka? I ty dałeś się udupić?"
Wychodzac z budynku nie odzywali się. Ladrosa bolało wspomnienie o Irme a Moria myślała o tym, jakby podzielić łup.
Gdy opuścili wioskę dziewczyna odezwała się:
-Kto to była ta cała Irma?
-Irme. To była moja żona. Miałem z nią prawdziwą córkę. Moja siostra też ma dzieci, ale staram się być dla nich okropny, oziębły. Zbyt mi ją przypominają.
-A co się z nimi stało? Z Irme i z...
-Arien. Córka miała na imię Arien. Zostały zamordowane przez gobliny. Mieszkaliśmy nieopodal lasu. Któregoś dnia wyszedłem na polowanie a jak wróciłem zastałem gobliny pastwiące się nad ich zwłokami. Wpadłem w furię i zaczęłem siec wszystko co się ruszało. Cały dom był zabryzgany krwią: ściany, podłogi, okna, łóżka... wszystko. Uciekłem stamtąd do matki i zaczęłem nowe życie jako wojownik. Najgorzej było przyzwyczaić się do tej pustki i zapomnieć.
-Rozumiem. Wiem co to znaczy nikogo nie mieć. Doskonale cię rozumiem.
I w ciszy pokonali resztę drogi do obozowiska orków. Ukryci w gąszczu leszczyny rosnącym na skraju wąwozu obserwowali zgraję. Nie wyglądało to przyjemnie : pięćdziesięciu orków pożerających właśnie jakiegoś kupca i jego "towary". Dostawę do domu publicznego Litha. Obok wnętrzności ofiar orków leżały jakieś klejnoty.Wśród nich także miecze.
-Ładne mi dziesięć. Ten facet chyba nie umie liczyć.
-Mówiłam ci coś. Ten stary bydlak umyślnie wysyła na pewną śmierć wszystkich żądnych pieniędzy.
-No to pięknie. Ty tu zostań. Przy dużym szczęściu usiekę je wszystkie. Nie wychodź stąd pod żadnym pozorem. Jeśli coś mi się stanie - uciekaj. Bylebyś nie wychodziła...
-Zrozumiałam. Idź już.
Poszedł. Niczego nie spodziewające się gadziny siedzące najbliżej zostały wręcz zmiecione. Następne szeregi szły już nieco oporniej, ponieważ zdążyły się uzbroić. Wokół leżało pełno trupów, krew lała się strumieniami a w oczach Ladrosa wiać było opętanie. Przypomniał sobie tamten dzień, gdy gobliny zamordowały Irme i Arien. Nawet nie zauważył, że obok niego pojawiła się Moria. Przekrzykując orków Ladros wrzasnął :
-Nie powiedziałem ci, że masz tam zostać?
-I zostawić cię samego? W życiu!
Ta pozornie niedorosła dziewczynka usiekła już pięciu orków i ciągle nie miała dosyć.
W końcu zmietli wszystkich, którzy zagnieździli się w wąwozie. Zmęczeni ale zadowoleni powoli zaczęli się wspinać po stoku, ale nie zauważyli, że jeden z trupów wstał i zaczął podążać ku nim. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętali, był zapach mchu. Potem już tylko widzieli podążające ku nim Irme, Arienę i matkę Morii.