Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Betrayer, Supreme Lord, Feto In Fetus, Empheris - Piwnica pod Harendą, Warszawa

Betrayer, Piwnica pod Harendą, Feto In Fetus, Adrian, Dead Infection, Widzik, Supreme Lord, Empherion, Empheris, Hypocrisy, Lord Belial

Harenda jest jednym z najstarszych klubów w Warszawie, jednym z kilku, które były „od zawsze”. Koncerty metalowe odbywają się tam jednak od niedawna. Słyszałem o kilku imprezach, ale osobiście stawiłem się tam po raz pierwszy. Okazja jednak była nie byle jaka. Po dwudziestu latach na scenę powrócił legendarny Betrayer. Takiego wydarzenia nie mogłem ominąć.

 

Miejsce, które dokładnie nazywa się „Piwnica pod Harendą” jest niezbyt duże, ale bardzo fajne do organizacji małych koncertów. Widoczność sceny bardzo dobra, także ze znajdujących się na podwyższeniu stolików, wygodne kanapy dookoła sali. Nie ma częstego w innych miejscach problemu, że przez kilka godzin nie można nigdzie usiąść. Tylko piwo 0,5l 10zł.

Na koncert wszedłem nie niepokojony przez nikogo. Nikt nie zapytał o bilet, nie macał kieszeni, ani nic takiego. Pan, który sprawdzał wejściówki akurat gdzieś poszedł, potem tylko porosiłem go o pieczątkę. W środku nie było żadnego ochroniarza, barierek pod sceną, a piwo można było pić z butelki. Bardzo przyjemny i swobodny klimat.

Na wstępie odwiedziłem bardzo bogate stoisko z wieloma kartonami płyt i kaset. Miałem zamiar wspomóc podziemie, ale ze względu na atrakcyjne ceny zaopatrzyłem się w Lord Belial i Hypocrisy. Żałuje tylko, że nie kupiłem sobie żadnej kasety, właściwie to nawet nie wiem jak to się stało:)

Ludzi dowaliło całkiem sporo, a średnia wieku wynosiła chyba ze 35lat. Od razu się zorientowałem, że wiele osób nie jest z Warszawy. Magia Betrayer przyciągnęła maniaków nawet z bardzo daleka. Gadałem z gościem, który przyjechał z Rzeszowa. Szacun.

Empheris nie widziałem już kilka lat, więc zaskoczyła mnie długa broda Empheriona i nowa perkusistka. Półgodzinny set powoli porywał pod sceną coraz więcej ludzi, aż w końcu, pod koniec, nieźle się zakotłowało. Ja niestety po raz kolejny nie przekonałem się do Empheris w wersji koncertowej. Przykro mi to pisać, ale uważam, że przede wszystkim Adrian jest słabym wokalistą. Jego krzyki jak zawsze były chaotyczne i ginęły w natłoku dźwięków. Najważniejsze jednak, że atmosfera się rozgrzała, a zabawa rozkręciła. Zapamiętałem „Necropulsar”, „Empherial Abyss Disaster” i „Unleashed To Destroy”.

Grindowa łupanina Feto In Fetus nie wzbudziła takiego poruszenia na sali. Krótkie dźwiękowe nawałnice wzbogacone dosadnym, głębokim rykiem Widzika były poprzerywane kilkoma intrami. Ludzie przyjęli to dobrze jednak pod samą sceną działo się niewiele.

Inaczej było na Supreme Lord, na którego występ czekało sporo osób. Tu po raz pierwszy pojawiło się skandowanie nazwy zespołu i od razu zrobiło się bardzo gorąco. Publiczność została zalana miażdżącą dawką ciężkiego death metalu, co niektórych zmotywowało do wzmożonego wysiłku podscenicznego. Ja również po raz pierwszy trochę się ruszyłem.

Betrayer zaczął od „From Beyond The Graves”, a potem była przeplatanka, na zmianę stary numer i nowy. W ten sposób dostaliśmy sporą dawkę świeżego materiału. Nowe kawałki wydały mi się bardzo dobre i z niecierpliwością oczekuję „Agnosticon”, ale tego wieczoru czekałem na więcej szlagierów z dzieciństwa. Dostałem tylko cztery. Były to jeszcze „After Death”, „Before Long You Will Die” i „Wrathday”. Bariel w znakomitej formie wokalnej, choć między utworami było już trochę gorzej. Ze trzy razy narzekał, że jest strasznie gorąco i przed każdym utworem mieliśmy przydługą zapowiedź przerywaną chłeptaniem wody. Koncert jednak był świetny, wyszalałem się przyzwoicie, sam Bariel mówił, że się czuje nie jak w 2014 roku, tylko jak w 1994. Mimo to odczuwam pewien niedosyt. Minęło mi to wszystko moment. Zabrakło mojego ulubionego „Maze Of Suffering”, który nuciłem sobie od rana, no i nie było nic z demówki. Co jak co, ale „Spiritual Turning-Point” to był mój pewniak i byłem w szoku, że go nie zagrali. Jak doszło do „Blessed Are The Sick” to byłem przekonany, że jest cover i jedziemy dalej. Wręcz nie mogłem uwierzyć, że to już koniec, jeszcze chwilę stałem i czekałem aż wrócą na scenę.

O dziwo, machając banią i przepychając się z grupką podobnie jak ja wiekowych maniaków, zauważyłem, że na Betrayer publiczność się trochę przerzedziła. Chyba zniknęło trochę nastolatków, którzy nielicznie, ale jednak się pojawili. No tak, zrobiło się już trochę późno. Wszystko zaczęło się o 20, a przerwy między zespołami były długie. Ja tam jednak zostałbym jeszcze trochę, ale cóż, trzeba było się kierować do domu. Cały wieczór w Piwnicy pod Harendą był bardzo udany, atmosfera bardzo przyjemna, dopisały zespoły, dopisała publiczność. Oby jak najwięcej takich imprez.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły