Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Atheist - Jupiter

Praktycznie każda recenzja dotycząca "Jupiter", jaką czytałem, zaczyna się od frazy, że "to pierwszy od 17 lat album Atheist...". Niech sobie będzie i 17 lat, ale będąc fanem tej legendarnej deathmetalowej formacji czekałbym na "Jupiter" z równą niecierpliwością, gdyby grupa wydała krążek nawet po 1 roku przerwy. Prawda jest taka, że wszystkie trzy studyjne płyty Atheist, które ukazały się na początku lat 90. są ponadczasowe i jedynie kwestia preferencji słuchacza może decydować, która z nich jest tą ulubioną. W przypadku "Jupiter" sytuacja może wyglądać nieco inaczej - mamy do czynienia z powrotem na scenę i aby jednoznacznie ocenić ten album, należy zadać sobie pytanie czego po tym albumie oczekiwaliśmy.
Choć uważam, że Atheist jest modelowym przykładem zespołu, który doskonale łączył techniczny death/thrash i elementami jazzowymi (na każdym albumie inaczej), to chyba bardziej zależało mi na tym, aby "Jupiter" był albumem niekoniecznie nowatorskim, ale na pewno utrzymanym w klasycznym dla zespołu duchu, przynoszącym porcję mądrego, świetnie zagranego, technicznego death metalu. Jako, ze od najlepszych wymaga się najwięcej, to i po Atheist oczekiwałem bardzo wiele. Tym większe było moje rozczarowanie gdy przesłuchałem "Jupiter".

Najdziwniejszy w tym wszystkim jest fakt, że otrzymałem album, jakiego w gruncie rzeczy się spodziewałem. Atheist nie sili się na nowatorstwo, trzymając się raczej swojego stylu. W dużej mierze najnowszy twór Kelly Schaeffera i spółki można uznać za wypadkową "Unquestionable Presence" i "Elements" - jest progresywnie, jest bardzo technicznie, jest jazzująco (choć nieco w mniejszym stopniu), jest intensywnie i metalowo. To co jest w końcu nie tak z "Jupiter" ? Bardzo wiele.

Pomijając fakt, że jest to materiał nie wnoszący kompletnie nic do gatunku, to po raz pierwszy Atheist chyba pogubił się we własnych kompozycjach. Te utwory zmierzają donikąd, pozbawione są dramaturgii i "mądrości" jaką czarowały utwory choćby z mojego ulubionego "Unquestionable Presence". Niby nie brakuje tu ciekawych przejść perkusji, dobrych solówek, ale w tej gęstwinie dźwięków brakuje luzu, swobody i pasji. Atheist Anno Domini 2010 jawi się jako grupa rzemieślników, którzy stracili młodzieńczą werwę i na siłę próbują udowodnić, że starzy weterani potrafią stworzyć coś robiącego wrażenie. Nie tym razem.

Bas Jonathana Thompsona jest zakopany pod płasko brzmiącymi partiami perkusji i odhumanizowanymi dźwiękami gitar. Wokal Schaeffera nie jest tak jadowity jak dawniej, przez co jest mniej wyrazisty, zaś same riffy i budowa utworów... cóż, poza "Faux king Christ" i "Third Person" kawałki rażą kompletnym brakiem wyrazistych pomysłów, przez co sprawiają wrażenie granych na jedno kopyto. Niemała w tym zasługa producenta Jasona Suecofa, który spierdolił brzmieniu "Jupitera" na każdej płaszczyźnie.

taryfy ulgowej dla Atheist nie będzie. Obok najnowszych wydawnictwo Nevermore, Volbeat i Dark Tranquillity, Atheist wpisuje się do panteonu największych tegorocznych rozczarowań potwierdzając, że ostatni rok dekady jest lichy jeśli chodzi o muzyczne wydawnictwa. Jeśli komuś wystarczy aspekt "techniczności" to może po to wydawnictwo sięgnąć. Zważywszy jednak na fakt, że obecnie wiele zespołów gra na podobnym poziomie, to najnowsza propozycja Atheist jest zwyczajnym szarakiem, która ma zdecydowanie za mało do zaoferowania, aby móc czuć się zadowolonym.

Tracklista:

1. Second to Sun
2. Fictitious Glide
3. Fraudulent Cloth
4. Live and Live Again
5. Faux King Christ
6. Tortoise the Titan
7. When the Beast
8. Third Person

Wydawca: Season Of Mist (2010)
Komentarze
aghrrr : Progresja mi powiedziała, że mamy panów Ateistów 13 sierpnia w PL
Sumo666 : Tak zjechałeś ten album że aż boję się go posłuchać :P
Harlequin : Po dobrych 10 przesłuchaniach i próbach, aby polubić ten album, dalej g...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły