Stoisz w pokoju obok. Świat osnuty jest ciemnogranatową poświatą.
Pulsuje i nie może się wydostać. Słyszę jak wydychasz ciężkie, zimne
powietrze. Nieco irytuje mnie podzwanianie twoich łańcuchów, lecz
przywykłam i do tego. Twój cień padł na przeciwną ścianę. W końcu mogę
zobaczyć twoje kontury. Zgarbiona, pokrzywiona sylwetka mocno
zarysowała się na jasnym szarym tynku. Poruszasz się. Ciężkie, lecz
niepewne kroki echem odbijają się w pomieszczeniu. Regularny odgłos
kapania wody z kranu dochodzące z twojej klatki mile mnie energetyzuje.
Wznoszę ręce do góry. Nagle zapala się światło. Serce zabiło mi mocniej, tak jakbym traciła oddech. Zakrywam dłońmi oczy. Przechodzisz do mojego pokoju. "Czy to boli?" - zadajęsobie pytanie. Spuszczasz wzrok, to znowu patrzysz mi w oczy. Widzisz mnie? Nigdy nie mogłam tego poznać. Twoje źrenice wypalają mi znaki na twarzy. Przecieram je rękoma - symbole znikają z mojej suchej skóry, zostawiając czarny ślad na opuszkach palców. Zerkam na brud. Powoli barwa się uwalnia, aż staje się kolorem amarantu. Pytam się ciebie - "Rdza?". "Nie" - odpowiadasz mi. Spoglądam na lepką ciecz, próbuję ją rozetrzeć - nie został nawet ślad. "Tak, reczywiście tu nie ma krwi" - pomyślałam. Podchodzisz bliżej. Teraz widzę wyraźnie jak mocno wbiły ci się w ciało łańcuchy i zniekształciły je. Wyglądasz teraz jak posąg drzewa. Rozpościerasz nade mną gałęzie i na moich oczach palce zamieniają się w liście, ramiona w konary, nogi w pień. Wiem, że chcesz mnie upolować. Przecież wydaje ci się, że jestem twoją ziemią. Unoszę głowę, a moje oczy zyskują blask. Zobaczyłam bowiem okno, "morze, to jest wyjście z lochów". Tęczówka zaczyna mienić się tysiącem kolorów. Przynajmniej tak pamiętam. Spoglądasz na mnie z przestrachem. Mówię - "To proste", "Zobacz, tutaj masz klucz". "Gdzie?" - pytasz. "W ręce" - odpowiadam ci. "Nie mam go". "A ja ci mówię, że jest tam cały czas".
Nigdy mnie nie rozumiałeś. Teraz też nie. Ale nie mogę ci pomóc. To ty masz klucz, by rozpiąć więzy. Musisz go zobaczyć. Inaczej całe życie będziesz ślepcem.
Kontunuuję swój obrządek. Wydaje mi się, że zaczyna się ciurkiem lać woda. Słyszę dokładnie jej szelest w pokoju obok. Czuję jej przyjemny chłód pod stopami. Widocznie kurek nie wytrzymał. Zimna ciecz spływa od czubka głowy i rozlewa się po całym moim ciele. "Zaczyna się" - myślę. Próbujesz dosięgnąć mnie końcami palców. Nadaremno. Już wzniosłam ramiona i czar sięrozpoczął.
Zgasło światło. Noc oblała mnie swoim ciepłym aksamitem, przeniknęła do wody i oczyściła umysł. Już znikam. Oto stała się eksplozja barw. Feeria świateł. Wybuch dźwięku. Patrzę na ciebie znad kałuży. "Masz klucz" - szepczę. Już rozpłynęłam się. "To takie proste" - mówię do siebie. Teraz magę się śmiać, śmiać, śmiać. Na cały głos! W niebycie rozlega się echo - kap, kap, kap, kap...