Są tacy artyści, na których koncerty czeka się z utęsknieniem. Norweski Ulver, o którym mowa to zespół, który przez ponad 15 lat po odcięciu kuponów od black metalu, w zasadzie nie występował. Fanom podsuwał co jakiś czas swoje zupełnie odmienne oblicza za pośrednictwem wydawnictw płytowych. Dopiero w ubiegłym roku muzycy ruszyli z miejsca dając kilka koncertów. Osobiście miałam tą przyjemność widzieć ich podczas ubiegłorocznej edycji czeskiego Brutal Assault, jednak na koncert w krakowskim Studio poszłam nie chcąc porównywać obu tych występów z nastawieniem, że chcę zobaczyć zespół, który uwielbiam.
Osób, które chciało zobaczyć Ulver było tego dnia bardzo dużo. Jednak nie przeszkadzało to w swobodnym oglądaniu nie tylko Norwegów, ale także naszych rodzimych post-rockowców z Tides From Nebula.Kilka minut po godzinie 20 na scenie pojawiła się czwórka ze stolicy naszego kraju. Warszawiacy, to taki przykład zespołu, w twórczości którego słychać wiele elementów, które "już gdzieś były." Jednak zgrabność i elegancja z jaką grają sprawia, że niewątpliwie odbiór ich muzyki jest ogromnie przyjemny. Był to chyba jeden z ich najlepszych występów jakie miałam okazję usłyszeć, szkoda tylko, że był taki krótki - trwał zaledwie około 30 minut - taka rola supportujących gwiazdy. Z niecierpliwością czekam na następce albumu "Aura" i kolejne koncerty chłopaków.
Po kilku minutach przerwy na scenie pojawił się odziany zdaje się w habit (lub coś na jego kształt) Atilla Csihar. Z chwilą kiedy podpalił znicze na stoliczku przed sobą i zaczął... charczeć do mikrofonu odniosłam wrażenie, że jestem zbyt uboga wewnętrznie by zrozumieć co artysta miał do powiedzenia i przekazania. Może moje oczekiwania względem tego co mógł zaprezentować były zbyt duże, ale znając jego dokonania z Mayhem czy ze współpracy z Sunn O))) jego Void of Voices po prostu przy tym wszystkim wypadło bardzo blado. Oczywiście ja nigdy nie byłam specjalną fanką ambientowych klimatów, ale jego występ zupełnie nie współgrał z aurą wieczora i był zwyczajnie nudny. Dlatego nie skupiając większej uwagi nad tym co dzieje się na scenie oddaliłam się w celu konwersacji ze znajomymi poza salą klubową.
A gdy o konwersacjach mowa, to wypada mi skomentować fakt, iż wiele osób zarzuca sobie nawzajem, że nie dostosowały się do próśb muzyków o zachowanie ciszy podczas koncertu. Jak wspominałam na wstępie relacji - miałam okazję widzieć występ Ulver na Brutal Assault wśród 10 tysięcznego tłumu i nie sądzę by ktokolwiek się tam zastanawiał nad zachowywaniem ciszy. To zupełnie nie przeszkadzało ani oglądać ani słuchać występu. Może mam większą tolerancję na okołokoncertowe "szeleszczenie ludzi", ale nie można oczekiwać cudu nie siedząc w filharmonii tylko przebywając w klubie. Oczywiście można spekulować co wypada a co nie wypada, ale tym co marudzą na takie "atrakcje" podczas koncertów proponuje jednak odsłuch domowy z płyt - wtedy nikt nikomu przeszkadzał nie będzie.
Kolejne pretensje jakie spadły zewsząd na kolejnych winnych to "słowne biczowanie" fotografów. Sprawa dotyczyła początkowych utworów, podczas których akredytowani fotografowie zostali wpuszczeni do dramatycznie wąskiej fosy i z pewnością nie jednej osobie będącej z przodu barierek zasłonili scenę. Ktoś powie, że to wina organizatorów, inny oskarży o brak odpowiednich warunków klub, kolejny miał ochotę wyrwać lampę z aparatu robiącego zdjęcia. Cóż. Takie są uroki koncertów klubowych i dodatkowo obrywają ci, którzy byli tam w pracy - zupełnie niepotrzebnie.
Ale wróćmy do sprawy najważniejszej czyli występu Norwegów, który rozpoczął się kilka minut po godzinie 22 od utworu "Eos" z ostatniego albumu formacji "Shadow Of The Sun". To bardzo smutny i przenikliwy utwór, a do tego w pewnym sensie minimalistyczny jak cały album. Zaraz po nim wybrzmiał także pochodzący z tej płyty utwór "Let The Children Go" a dalej uwielbiany przeze mnie "Little Blue Bird" z minialbumu "A Quick Fix of Melancholy". Później, nieco bardziej energetyczny z cudowną grą niebieskich i czerwonych świateł, "Rock Massif" ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Svidd Neger".
Kolejno tego wieczora usłyszeliśmy jeszcze z krążka "Blood Inside" trzy utwory postępujące po sobie "For The Love Of God", "In The Red" oraz "Operator". Dziwnym i niekoniecznie trafionym posunięciem ze strony zespołu było skrócenie "Silence Teaches You How To Sing" z ponad 24 minutowego utworu otrzymaliśmy zaledwie trzyminutową namiastkę. "Plates 16-17", który pojawił się później to utwór z albumu "Themes from William Blake's The Marriage of Heaven and Hell", który to krążek był niewątpliwie przełomowy w karierze zespołu.
Wiele osób, w tym ja - nie ukrywam, czekało na utwory z genialnego albumu "Perdition City". Kiedy zatem ze sceny zaczęły wybrzmiewać pierwsze takty "Hallways Of Always" tłum przeszła fala entuzjazmu z krótkim okrzykiem i treściwym klaskaniem. Zastanawiałam się wtedy czy pojawi się też mój ulubiony kawałek "Porn Piece Or Scars Of Cold Kisses". Zdziwiłam się bardzo, kiedy utwór został odegrany w przearanżowanej wersji od momentu z wokalami Garma i przyznać muszę, że choć uwielbiam ten kawałek - to bezkrytyczna być do końca nie mogę. Lekko mnie to rozczarowało prawdę mówiąc, a w wyższych partiach głos Kristoffera Rygga "połamał się lekkim fałszem".
Na sam muzycy zagrali "Like Music" wracając tym samym do wydawnictwa "Shadow Of The Sun". Całość występu zwieńczona została ponad 10 minutowym utworem "Not Saved" z minialbumu "Silencing The Singing", który Garm okraszał delikatnymi muśnięciami w wielki gong stojący z boku sceny.
Zespół pożegnał się z publicznością i nie zagrał bisów, zatem w wielu uczestnikach koncertu pozostawił tym samym niedosyt. Z resztą nie będę ukrywać, że to według mnie największa wada tego show w wydaniu Ulver - był po prostu za krótki.
Należy nadmienić, że w Polsce towarzyszyła cenzura niektórych wizualizacji związanych z naszą smutną historią. Oczywiście tutaj też pojawiły się dyskusje, czy to było właściwe zagranie ze strony zespołu, czy przez to występ był uboższy - osobiście uważam, że nie miało to wpływu na odbiór samego występu a być może co wrażliwszych nie dotknęło obrazami pełnymi bólu i przemocy.
Podsumowując był to na pewno występ ciekawy. Nie wątpię, że dla niektórych niezwykle ważny. Dla mnie także, choć mam swoje spostrzeżenia i marzy mi się trzeci koncert Ulver w bardziej kameralnych warunkach.
http://www.darkplanet.pl/gallery/photo/88325