Piątek, 25 listopada 2011 - to niewątpliwie będzie pamiętna data. Tegoż oto dnia deski krakowskiego Klubu Studio zaszczyciła thrashmetalowa legenda ze Szwajcarii - Coroner. I to właśnie występ tej formacji był dla mnie głównym celem podróży, zważywszy na fakt, że można było w sieci znaleźć szereg sprzecznych opinii co do jedynego jak dotychczas występu grupy na jednej z pierwszych edycji Metalmanii. Teraz więc nadarzyła się okazja aby zobaczyć - nie boję się użyć tego zwrotu - najlepszy tech/thrashowy zespół jaki widział ziemski padół. Pominę tutaj cała żenującą otoczkę związaną z katowickim występem grupy, ale bardzo się cieszę, że KnockOut Productions miał rękę na pulsie i upchnął Szwajcarów w line-upie w związku z nieobecnością As I Lay Dying i Septic Flesh.
Co do samego koncertu muszę powiedzieć, że dawno nie widziałem tak świetnie zorganizowanej imprezy. Tłumy zebrane pod Klubem Studio zaczęto wpuszczać z około 20-minutowym opóźnieniem, ale poszło to na tyle sprawnie, że był czas, aby odwiedzić bar w celu spożycia ulubionego trunku rasowego metalowca jak i puszczenie kilku dymków.Występ stołecznego Obscure Sphinx zaczął się punktualnie o 19.00. Nieco ponad półgodzinny set z potężnie brzmiącym sludge metalem pozostawił na zebranej publice bardzo dobre wrażenie. Grupa zaprezentowała, z tego co mi się wydaje identyczny set jak podczas poznańskiego występu przed Crippled Black Phoenix. Miażdżące akordy gitar, przepotężny krzyk wokalistki, ogromna ekspresja sceniczna, hipnotyczne rytmy - trudno było nie docenić zaangażowania muzyków włożonego w ten gig. Słusznie więc zespół został nagrodzony brawami. Cieszył też fakt, że ponad 1/3 mogącego pomieścić ponad 1000 osób klubu była wypełniona. Na słowa uznania zasługiwało także wybitnie klarowne brzmienie oraz oprawa świetlna.
Tłumy pod scena zaczęły się powiększać w związku z oczekiwaniem na gościa specjalnego, którym była ekipa ze Szwajcarii. Blisko półgodzinne oczekiwanie na Szwajcarów zaowocowało gromkim wykrzykiwaniem "Coroner". Byłem niezmiernie ciekaw jak trio z Zurychu po tylu latach prezentuje się na scenie oraz czy ta przecież raczej mało czadowa muzyka obroni się na żywo. Moje obawy okazały się totalnie bezpodstawne, bo od rozpoczynającego występ "Golden Cashmere Sleeper" przez kolejne 75 minut fani obcowali w prawdziwym muzycznym misterium. Nie dość, że ta muzyka broniła się na żywo, to i wywołała całkiem niebezpiecznym młyn pod sceną. Szwajcarzy głównie skupili się na materiale z dwóch ostatnich płyt "Grin" oraz "Mental Vortex". Poleciało "Lethargic Age", "Internal Conflicts", "Moving Serpent", "Status: Still Thinking", "Divine Step", "Semtex Revolution" oraz "Metamorphosis" oraz przegenialny, miażdżący "Grin (Nails Hurt)". Akcentami w stronę starszych dokonań było "Masked Jackal" z płyty "Punishment For Decadence" oraz zagrany na bis "Rebord Through Pain". Był też i akcent humorystyczny, gdy grupa wykonała "Der Mussolini" z repertuaru D.A.F. odśpiewany przez przez technicznego zespołu.
Nie da się jednak ukryć, że zobaczyć na żywo genialne solówki Tommy'ego Vetterli, usłyszeć na żywo połowę jednej ze swoich ulubionych płyt (jaką niewątpliwie jest dla mnie "Grin"), poczuć te nieskazitelna i jakże oryginalna progresję, ale przede wszystkim zobaczyć Coroner w wybornej formie było rzeczą bezcenną. I nie zmieni tego fakt, że nie zagrali niczego z "No More Color" ani sztandarowego "Son Of Lilith". Osobiście ze swojej strony mogę dodać, że wyszalałem się jak nigdy, podobnie z resztą jak połowa zgromadzonej publiki. Druga połowa (zwłaszcza widownia z balkonu) gapiła się beznamiętnie na scenę albo nie rozumiejąc geniuszu tych dźwięków, albo czekając na biesiadne i chodnikowe dźwięki gwiazdy wieczoru.
Nie będę ukrywał, że muzyka Amon Amarth to nie moja bajka i co najwyżej muzyka dobra do wypicia kilku piwek i śpiewania przy goleniu, ale musze przyznać, że Szwedzi zaserwowali świetny koncert. Sala wypełniona po brzegi, mnóstwo łapek w górze i ponad półtorej godziny melodyjnego, przeważnie podniosłego death metalu, który porwał tłum. Świetny kontakt z publiką, rewelacyjne nagłośnienie, przednia, doskonale odmóżdżająca zabawa. Fani usłyszeli "Destroyers of The Universe", "Slaves Of Fear" czy "A Beast Am I" z najnowszego wydawnictwa grupy czy "Ride For Vengeance", "Embrace Of The Endless Ocean", "The Pursuit Of Vikings" czy "Free Will Sacrifice" z pozostałych płyt. Nie obeszło się oczywiście bez bisów, w ramach których usłyszeliśmy "Twilight Of The Thunder God" oraz "Guardians Of Asgaard". Tymi też dźwiękami, ok. 23.15 zakończył się genialny wieczór muzyczny, podczas którego słuchacze mogli obcować z muzyką różnej maści.
Dla mnie niekwestionowaną gwiazdą wieczoru był Coroner i to ten występ będę wspominał latami. Nie umniejsza to jednak w żadnym stopniu pozostałym artystom, którzy ani przez chwilę nie dali sobie na luz serwując muzykę pierwszej próby. Na dość zaskakującą pochwałę trzeba zaliczyć fakt, że zestawienie ze sobą formacji z trzech zupełnie sprzecznych nurtów zdało egzamin unikając przede wszystkim pewnej stylistycznej monotonii. A As I Lay Dying i Septic Flesh ? Po tym koncercie zapomniałem, że takie formacje w ogóle istnieją. Ja przede wszystkim się ciesze z tego, że zobaczyłem genialny Coroner. Teraz juz nikt nie będzie spekulował na temat ich "wystepów-widmo" w kraju nad Wisłą.
BearMan : Potwierdzam, Johan Hegg miał to "coś", publika szalała na jego zwykle...
aghrrr : Po wielu odwołaniowo/biletowo/miejscowych problemach w końcu udało...
lord_setherial : Świetny artykuł...