Tak piekielnego walentynkowego wieczoru nie doświadczyłam już od bardzo dawna. Nie nie moi drodzy, nie byłam na seansie trójwymiarowego horroru Patrick Lussiera "Krwawe Walentynki 3D", choć była to jedna z ciekawszych perspektyw spędzenia tego jakże uroczego (sic!) wieczoru. Moje serce rozpaliły do czerwoności muzyczne doznania z piekła rodem - czyli Tiamat, The 69 Eyes, Ava Inferi i StrommoussHeld, jako Hellhounds Fest 2009.
Muszę przyznać, że na ten koncert przygotowywałam się już od sierpnia, kiedy to ogłoszone zostały gwiazdy festiwalu - szwedzki Tiamat i fiński The 69 Eyes. Kolejne zespoły tylko podsycały mój apetyt, niestety niespełna 2 tygodnie przed koncertem nastąpiła nieoczekiwana zmiana w składzie. Niemiecki Scream Silence i włoski Novembre "wyleciały" z rozkładu polskich koncertów. Mimo zawodu jaki sprawiła mi nieobecność tych dwóch formacji, ruszyłam dzielnie do krakowskiego klubu Studio wysłuchać od tak dawna wyczekiwanego koncertu. Droga do Krakowa jest jednak bardzo długa i niestety nie było mi dane zobaczyć zespołu otwierającego, a mianowicie StrommoussHeld, czego żałuję, gdyż połączenie symfonicznego black metalu z industrialem oraz elementami elektronicznymi to jest to co Muminki lubią najbardziej. Udało mi się natomiast zobaczyć koncert portugalskiego zespółu Ava Inferi - niestety nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Z twórczością zespołu zetknęłam się już wcześniej, przy okazji ich ostatniego krążka "The Silhouette", której ciężki i mroczny klimat zapowiadał się obiecująco. Jednak na koncercie formacja wypadła bardzo blado, przygnębiająco usypiając zebraną pod sceną publiczność. Był to jednak dla mnie zespół najsłabszy z całego składu Hellhound Fest, zdecydowanie odbiegający od reszty zdecydowanie męskiego grona "Piekielnych Ogarów". Nie oszukujmy się, większość publiczności zebrała się w krakowskim Studio aby zobaczyć i wysłuchać koncertu dwóch skandynawskich formacji: Tiamat i The 69 Eyes.
Gdy w klubie gasną światła i słychać pierwsze takty gothic rockowego hymnu Gerarda McMahona, wszyscy fani The 69 Eyes wstrzymują oddech - polowanie czas zacząć. Helsińskie Wampiry wyłoniły się zza kulis kilkanaście minut przed godziną 21 przy dźwiękach utworu "Framed in Blood", pochodzącego ze zdecydowanie najlepszego albumu jaki udało im się popełnić: "Blessed Be". Bardzo entuzjastycznie powitany zespół nie pozwolił swojej publiczności na chwilę wytchnienia intonując kolejny kawałek "Never Say Die" z krążka "Angels". Finowie zaprezentowali przekrojowy materiał nie tylko z najnowszego duetu "Davils" & "Angels", cofając się do wspomnianego przeze mnie "Blessed Be". Nie zabrakło (walentynkowych) mrocznych opowieści o miłości w "Gothic Girl", "Christian Death" czy "Dance D'Amour", prawdziwie goth'n'rollowych kompozycji jak "Rocker", "From Dusk Till Down", czy bezsprzecznych hitów jak "Perfect Skin", "Devils" czy "Brandon Lee". Wielkim zaskoczeniem, a jednocześnie najsmaczniejszym kąskiem było dla mnie wykonanie przez "Oczy" utworu "Stigmata", w wydłużonej i znacznie bardziej psychodelicznej wersji niż ta którą można znaleźć na albumie "Paris Kills". Pod sceną widownia szalała pogo w rytm muzyki, a na scenie szalał charyzmatyczny frontman - Jyrki69 w ruchach scenicznych przypominając niekiedy Billy'ego Idola, a czasem Elvisa Presleya, wzbudzając histeryczną niemal reakcję fanek. Mimo, że często glamowo-old-schoolowy image Finów powoduje, że ich twórczość traktowana jest z przymrużeniem oka, na żywo pokazali naprawdę sporą dawkę dobrego rock'n'rollowego grania. The 69 Eyes na deser zachowali najsmaczniejsze kąski, utwór Lost Boys stylizowany na filmie reżyserii Joela Schumachera o tym samym tytule oraz cover The Doors - "L.A.Woman". Zabrakło jedynie "Wasting The Dawn".
Po krótkiej przerwie technicznej na scenie pojawili się muzycy z Tiamat. Nigdy wcześniej nie widziałam ich występu na żywo, a twórczość znałam jedynie z albumów studyjnych, których tak jak w przypadku Fields Of Nephilim najlepiej słucha się przy świecach i z lampką wina w dłoni. Dlatego tez zastanawiałam się jak wypadnie występ zespołu w atmosferze bynajmniej nie "pościelowej". Johan Edlund i spółka wyhamował tempo nadane przez finów z The 69 Eyes, ale… tak powinno było się wydarzyć. Było ciężko i mrocznie. Zespół zagrał naprawdę świetny koncert rozpoczynając od utworów pochodzących z "Amanethes" - "Will They Come?" oraz "Raining Dead Angels”. Dalej przyszła kolej na "Until The Hellhounds Sleep Again", rewelacyjnego "Cain" oraz "Wings Of Heaven" pochodzących z "Pray". Zespół nie zapomniał również o hitach ze starszych albumów, usłyszeliśmy "Cold Seed" oraz "Do You Dream Of Me". Tiamat, wyzwolił w widzach niesamowitą reakcję, niemal spijali oni słowa z ust Edlunda, sala zaroiła się od światełek zapalniczek w lesie podniesionych w górę rąk. Tę hipnotyczną atmosferę przerwał na chwilę mocniejszy akcent w postaci doom/death metalowego kawałka "Equinox Of The Gods". Na zakończenie po usilnych nawoływaniach, na bis zaserwowane zostały "Via Dolorosa", a także "Gaia" - bezsprzecznie kultowy utwór. W walentynkowym prezencie zespół Tiamat podarował krakowskiej publiczności "The Sleeping Beauty", po zakończeniu której definitywne opuścili scenę. Ja dopiero po chwili ocknęłam się z tego magicznego wręcz zauroczenia, które na długo pozostanie w mojej pamięci, gdyż pewnie minie sporo czasu zanim usłyszę dwa tak genialne koncerty jednego wieczoru. Gdybym miała oceniać, posłużyłabym się piekielną skalą ocen i Hellhounds Fest dostałby u mnie diabelskie 666.
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=63343
TiaLi : koncert cudowny. Recenzja trafna. Pozdrawiam wszystkich, którzy mogli upa...
aedin : Recenzja bardzo trafna ;) A koncert niezwykle udany ;)
Lady_Margolotta : kolejność na bis wymieszana ale dobra recenzja :wink: pozdrawiam