Czekam, coś się wydarzy...
Czuję przez skórę, że coś się święci...
Tik, tak, tik, tak...
Lekkie uczucie niepokoju dopadło mnie w przeddzień sylwestra. Telefon od znajomych: przyjeżdżajcie, jest zajebiście! O drugiej na miejscu. Moje plany odnośnie sylwka w kapciach w obliczu karkonoskiej wiosno-zimy wzięły w łeb. Zdarza się, ale jakoś nie żałuję.
Początkowo sądziłam, że uczucie oczekiwania wynika z atmosfery wieczoru, ale nie. Nie opuściło mnie ani po północy, ani dzień później, ani teraz.
No i czuwam... Nie potrafię tego przyspieszyć, bo nic w tym momencie nie zależy ode mnie (co zresztą doprowadza mnie do szału, bo nie cierpię nie mieć wpływu na bieg wydarzeń).
Idą zmiany: tup, tup, tup... a ja nie wiem z której strony.
Podobno „jaki Nowy Rok taki cały rok”. Bogowie, no to będzie się działo!