Cztery lata minęły od kiedy recenzowałem „Obsession”, a krakowski Nonamen odezwał się ponownie, tym razem w sprawie swojej nowej płyty „Interior’s Weather”. Czasu było dużo, w zespole zaszły pewne zmiany, klimat pozostał ten sam, ale efekt jest jednak trochę zaskakujący. Zaskakująco ciężki. Nie cały czas, a nawet tylko fragmentarycznie, ale jednak Nonamen dołożył do pieca.
Pojawiają się gniotące riffy z gęstą perkusją, no i przede wszystkim wrzaskliwe growlingi w wykonaniu Edyty Szkołut. Wychodzi to naprawdę nieźle i miesza się z wieloma innymi rodzajami głosu. W recenzji „Obsession” krytykowałem jej wokal i pisałem, że nie dorównuje muzyce. Tutaj jest zupełnie inaczej. Śpiew jest bardzo wszechstronny, co chwilę zaskakuje zupełnie inną barwą, mocą i melodyką. Przekazuje emocje i dodaje teatralności. Trochę mniejsza za to jest rola skrzypiec. Owszem, dalej pięknie przygrywają, współpracują z gitarami w „The Rain”, wykręcają najwyższe obroty w „The Storm (Ab Ira) i „The Eye Of The Storm”, tworzą bridenowskie melodie w „The Silence After”, delikatnie prowadzą „D.E.W.”, ale jednak nie są już aż tak na pierwszym planie. Na instrumencie tym pojawiła się Marta Rychlik, która zastąpiła Agnieszkę Reiner, ale myślę, że po prostu taka była koncepcja, bo „Interior’s Weather” jest płytą bardzo zróżnicowaną i poszukującą nowych rozwiązań.
Nowością, choć pewnie wymuszoną, jest również brak perkusisty. Po odejściu Grzegorza Kozikowskiego, w Nonamen grał jeszcze Bartosz Janczarski z grindowego Faeces, ale na płycie perkusja jest programowana komputerowo przez gitarzystę i mózg całej operacji Macieja Dunin-Borkowskiego. Dla mnie zawsze jest to słabe. Zespół powinien mieć perkusistę i już. Oczywiście podczas słuchania nic to nie zmienia, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo jak by to było, bo dobry perkusista zawsze będzie lepszy i zagra inaczej od automatu.
Płyta zaczyna się deszczem. Taki jest tytuł pierwszego utworu i tak słychać na samym początku. Z deszczu wyłaniają się delikatne akustyczne dźwięki, które koją spokojem i rozpływają się mariaż gitary, skrzypiec i śpiewu. Numer rozkręca się powoli i w drugiej części nieco się unosi i nabiera orkiestralności, ale do końca pozostaje takim wstępem, po którym przydałoby się już jakieś mocniejsze uderzenie. Tymczasem drugi „The Silence Before” najpierw denerwuje ciszą, a potem okazuje się być alarmem zapowiadającym sztorm, podczas którego może nas najść jakieś szaleństwo. Musimy więc udać się do schronów i pozostać tam, aż do… Zakłócenia nie pozwalają usłyszeć do kiedy.
Tak więc „Interior’s Weather” tak na dobre zaczyna się od trzeciego „The Storm (Ab Ira)”, no i to jest już konkretne zaczęcie. Super skrzypce, ciężkie riffy, szybka perkusja i piorunujący, rykliwy wokal Edyty dają bardzo efektowny numer. W dalszej jego części robi się nawet psychodelicznie, z wyeksponowanymi liniami basu i zupełnie innym śpiewem. Tak samo dobry jest następny „The Eye Of The Storm”. Coraz głębiej pogrążamy się w ten sztorm i znowu świetny, żywy kawałek z chwytliwym refrenem: „Bang, bang, bang. You’re dead.”
Po takim zrywie płyta zmienia swoje oblicze. Najpierw następuje cisza po burzy w postaci instrumentalnej przygrywki, gdzie, głównie za sprawą skrzypiec, robi się atmosfera rodem z My Dying Bride, a potem pojawia się ciężki, lecz doomowo powolny „The Fog”. W tej mgle będziemy brodzić długo, natykając się na całą paletę wokali (w tym znowu tych masakrycznych growli), klimatyczne złagodzenia i ociężałe pasaże. Powraca także trochę takiego psychodelicznego posmaku. Bardzo atmosferyczny jest też ostatni „D.E.W.”. Kojący skrzypcami oraz głosem i taki wręcz rozpływający się, na sam koniec nabiera prądu.
„Interior’s Weather” to album przemyślany i wymagający zaangażowania słuchacza. Zespół rozwinął się kompozycyjnie, a swoją sztukę wzbogacił i zróżnicował. Jest przez to trudniejsza, ale myślę, że, po poświęceniu odpowiedniej uwagi, lepsza.
Tracklista:
1. The Rain
2. The Silence Before
3. The Storm (Ab Ira)
4. The Eye Of The Storm
5. The Silence After
6. The Fog
7. D.E.W.
Wydawca: Nonamen (2018)
Ocena szkolna: 4+