Mordor powstał w 1990 roku w Częstochowie i stał się jednym z bardziej cenionych przedstawicieli polskiego doom metalu pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Już ich pierwsza pozycja wydawnicza „Nothing…” okazała się interesującym materiałem i mającym wiele do zaoferowania. Niby jest to demo, ale ja nie bardzo wiem dlaczego. Kawałków wprawdzie tylko sześć, ale wzbogacone o intro i cover dają czterdzieści jeden minut muzyki, co uprawnia do nazwania tego albumem. W dodatku wydane to jest przez Baron Records, ma rozwijaną okładkę ze zdjęciem w jaskini, teksty, megathanxy i specialthanxy, z których najlepszy jest Peter + Wader:)
Na swoim debiucie Mordor prezentuje bardzo niski i grobowy doom metal, ale spośród tego typu zespołów wyróżnia się melodyjnością. I to wyróżnia się zdecydowanie na plus, bowiem „Nothing…” jest solidny gitarowo i pomysłowy kompozycyjnie. Czuć tu taki, jeszcze delikatny, gotycki posmak, ale nadany w ramach deathowych gitar i growlingów, bez żadnych dodatków. Utwory są długie, ale nienużące. Muzycy dbają żeby się nie nudzić. Jest dużo ciekawych riffów, trochę solówek, a wszystko układa się w fajne i charakterystyczne całości. Wokal, choć jest bardzo niski i dudniący, to jednocześnie dość zrozumiały i odpowiednią modulacją i zmianą tempa potrafi dobrze splatać się z muzyką i prezentować naprawdę całkiem porywające partie. Szczególnie mam tu na myśli słowa „From the black space of depth and abyss” w „The Kingdom Of Mordor” i zaczynający się od „Not God. You’re the Lord yourself” w „Open Your Eyes”.
Oczywiście do ideału to trochę tutaj brakuje. Brzmienie nie jest najlepsze i choć ponaddwudziestoletnia taśma nie jest już pierwszej świeżości, to warunki nagraniowe też pewnie dalekie były od ideału. Może to spowodowało, że jest to demo, a dwa numery zostały ponownie nagrane na późniejszej płycie. Bije z tego taka surowość, a nawet rzekłbym trochę amatorszczyzna. Zresztą nie tylko pod względem brzmienia, ale i warsztatu. Nieraz jest to bardzo proste, a szczególnie wokal jest taki toporny i zbyt prymitywny, choć jak już wspomniałem ma i swoje przebłyski. Z perspektywy czasu takie mankamenty mogą jednak wręcz dodawać uroku kasecie nagranej w 1992 roku i tym bardziej można docenić zespół, który nadrabiając pomysłowością i determinacją, stworzył dobrą i pozostającą w pamięci muzykę.
Na początku jest takie orkiestralne intro. Informacja w okładce mówi, że jego autorem jest Laibach, ale nie wiem czy to ktoś miał taką ksywkę, czy jest to wzięte z tego słoweńskiego zespołu. Stronę B otwiera natomiast cover „Eternal” Paradise Lost zrobiony w typowym dla reszty utworów klimacie i raczej tak tylko poprawnie odegrany. Następny „Nothing Makes Any Sense” z kolei zaczyna się bardzo blacksabbathowymi, powolnymi gitarami.
Nawiązując do nazwy zespołu numer „The Kingdom Of Mordor” opowiada o tolkienowskiej armii, która wylezie właśnie z „black space of depth and abyss” i zaprowadzi rządy czerni i czerwieni. „The Mass” to obraz mimowolnego uczestnictwa w czarnej mszy, natomiast właściwie cała reszta skupia się na przeciwstawianiu się kościołowi. Ślepi ludzie dają się porwać jego wszechwładnej sile powodowani strachem przed śmiercią. „Open your eyes! Consider what’s the truth!” To w „My Religion”. Podobnie jest w obnażającym obłudę kościoła “Open Your Eyes”. Autorzy nie wierzą w boga, tak jak bohater „There’s Nothing Left”, który urodził się niewidomy. Gdy odeszli jego bliscy wyklina go za to, że zabrał mu wszystko i zaprzecza jego istnieniu. „I live with loneliness. Death in my thoughts. Here came the emptiness… Nothing.”
Tracklista
01. Intro
02. My Religion
03. The Kingdom Of Mordor
04. The Mass
05. Eternal (Paradise Lost cover)
06. Nothing Makes Any Sense
07. Open Your Eyes
08. There’s Nothing Left
Wydawca: Baron Records (1992)
Ocena szkolna: 4
zsamot : Ten Baron Records wydał mnóstwo ciekawych rzeczy, cholernie żałuj...