Wieść o jedynym, a trzecim w ogóle, koncercie Isis w naszym kraju rozeszła się błyskawicznie i równie szybko ilość osób wyrażających chęć zobaczenia na żywo tej amerykańskiej formacji wzrosła niepokojąco. Niepokojąco między innymi dlatego, że - jak udało mi się zorientować po relacjach z innych występów w Proximie - klub nie należy do największych w Warszawie, o czym dane było mi się osobiście przekonać. Tego wieczoru na deskach tego już mniej chlubnego miejsca wspierać Isis miały dwa projekty: eksperymentalno-post ambientowy Mamiffer oraz hip-hopowo (sic!) alternatywny Dälek.
Szczerze mówiąc, tego dnia interesował mnie tylko koncert Isis, ale skoro już jechałam 300 km do stolicy wypadało się pojawić i na supportach. Jakież było zatem moje rozczarowanie i zdziwienie, kiedy wchodząc do zatłoczonego już po same brzegi klubu usłyszałam jedynie "We've been Mammifer". Wepchnąwszy się niezbyt elegancko w kolejkę do szatni, a potem przedzierając się przez tabuny ludzi, miałam nadzieję usłyszeć choć jakiś krótki utwór na bis, ale nic z tego. Czas: dwudziesta zero pięć. Oficjalna godzina rozpoczęcia koncertu na biletach i plakatach: dwudziesta zero zero. Pięć minut na pewno nie plumkali, więc o ile nie zdziwiłaby mnie nawet godzinna obsuwa, to rozpoczęcie na długo przed czasem woła o pomstę do nieba (albo raczej piekła). Jako że zaduch w klubie panował wręcz nie do zniesienia już na początku występów, bałam się co będzie potem. Trunki w barze niezbyt tanie (no ale to stolyca przecież) i mało gaszące pragnienie, do tego wszędzie gdzie tylko się da kolejki, kolejki, kolejki. Nie wiem jak wyglądają standardowe występy w Proximie, ale dopuszczenie do tak nieograniczonej frekwencji nie mówi dobrze o organizacji.
Po parunastominutowej przerwie na scenie pojawili się hip-hopowcy (zwał jak zwał, ale musiałam zaszufladkować) Dälek. Do dziś nie mogę zrozumieć co, oprócz rzekomego eksperymentalizmu oraz kraju pochodzenia, ich łączy z Isis, bo zaprezentowane przez nich brzmienie głęboko odbiegało od muzyki zwanej potocznie "gitarową", alternatywa polegać w ich przypadku miała chyba na ścianie noise'u. Przy dość fatalnym nagłośnieniu klubu wszystko zlewało się w niezrozumiałą masę. Jedyne czego jestem pewna to, że wokalnie mieliśmy do czynienia z panem a la gangsta "zapodającym" do mikrofonu, a instrumentalnie elektroniczne fundamenty podkładał niejaki Octopus. Fakt - beat był naprawdę powalający, nawet przy nieznośnym rezonansie metalowego oprzyrządowania "dekoracji" Proximy, ale po dwóch kawałkach zaczęłam się wybitnie nudzić. Co kto lubi.
Pora na gwiazdę wieczoru. Bostończycy rozpoczęli dokładnie o 21.30 od "Hall of the dead", czyli utworem otwierającym ostatnie wydawnictwo - płytę "Wavering Radiant". Potem, tak jak to było do przewidzenia, zagrali większość kompozycji z tegoż albumu, czyli: "Hand of the host", "20 minutes / 40 years", "Ghost key" czy "Threshold of transformation". W tak zwanym międzyczasie pojawiło się jeszcze "Wills dissolve" z krążka "Panopticon", a także "Holy tears", a dopiero na bis doczekaliśmy się prawdziwych, uznanych przez fanów perełek: reprezentanta z "Oceanic, czyli utworu "Carry" oraz chyba najlepszego wykonania tego wieczoru: "Dulcinea" (z "In the Absence of Truth"). Jak dla mnie zabrakło jeszcze tak fantastycznych numerów jak choćby "Weight" czy "So Did We", no ale nie można mieć wszystkiego.
Tyle o setliście, teraz o reszcie.
Zaskoczyła mnie totalnie prezencja samego lidera Isis - Aarona Turnera. Nie ma to wprawdzie znaczenia dla muzyki, ale Aaron wizualnie idzie w ślady Buzz'a Osborne'a, w dodatku nieogolonego. Całkiem zabawnie to wygląda na scenie.
Co do wykonania repertuaru - abstrahując od wspomnianej przy Dälek'u rzeźni w powietrzu, kotła pod sceną, totalnego zadymienia (powinno się zabronić palić fajki w takim ścisku), wszechogarniającego hałasu - to Isis wykonał go poprawnie, ale jak to się mówi: "szału nie było". Liczyłam na więcej zaangażowania ze strony zespołu, tymczasem zagrali co mieli zagrać plus planowane bisy i zniknęli. Wiele osób narzekało także na chaotyczne i wnerwiające oświetlenie, które przeszkadzało w odbiorze koncertu. Nie będę może przytaczać, jak członkowie Isis skomentowali potem sam klub, ale niestety, nie było to nic pochlebnego. Jednak docenić trzeba chęć odwiedzenia naszego kraju przez przybyszów zza Oceanu - już po raz trzeci i miejmy nadzieję, nie ostatni i w innym miejscu.
http://www.darkplanet.pl/gallery/photo/83303