Rob Halford bez wątpienia jest uznawany za jednego z najlepszych metalowych krzykaczy. Tak się jednak składa, że dokonania Judas Priest nigdy mnie nie rajcowały, ani nie zachwycałem się także barwą głosu Halforda. Szum medialny jaki wywołał "Resurrection" - debiutancki krążek solowy Halforda, rozpisywanie się nad jego świetnością wzbudziły moje zainteresowanie. Dodatkowo osoba gitarzysty Mike'a Chlaściaka, przez niektórych uznawanego za najlepszego obecnie gitarzystę dodawała pikanterii. Kiedy więc ukazało się "Crucible" nie omieszkałem przekonać się na własnej skórze, czego ten krążek jest wart.
Po wielu latach od wydania tego krążka, mogę powiedzieć, ze jest to materiał co najmniej interesujący. Nie będę się rozpisywał na temat wokalu Halforda - tutaj niewiele się zmienia - jeśli ktoś lubi tego poważanego wokalistę, to nie zawiedzie się, jeśli ktoś go nie lubi, to i ten album go nie przekona. Uwagę zwracają same kompozycje - bardzo specyficzna melodyka, duża różnorodność - to są charakterystyczne cechy "Crucible". Obok rozpędzonych, heavymetalowych kawałków jak "Betreyal", mamy patetycznie brzmiący utwór tytułowy oraz "Golgotha", bardzo nowoczesne "The Heretic" czy specyficzną balladę "She". Tym jednak co zwraca uwagę, to brzmienie - momentami bardzo ciężkie, wręcz niepasujące do muzyki, innym razem zbyt płaskie - jakby każdy utwór żył swoim życiem. O ile same utwory co najmniej intrygują jedne są lepsze, inne gorsze, o tyle prawdziwym rozczarowaniem jest dla mnie osoba Mike'a Chlaściaka, który nie pokazuje tutaj niczego niezwykłego. Instrumentalnie jest to album bardzo poprawny i smaczków raczej tutaj nie znajdziemy. Jego siła tkwi zdecydowanie w jego różnorodności oraz w tym, że utwory bardzo dobrze zapadają w pamięć. Z całym szacunkiem do Judas Priest muszę przyznać, że Halford solo wypada o wiele bardziej przekonywująco, potrafiąc wyciągnąć to co najlepsze ze wszystkich swoich projektów i umiejętnie wpleść je do heavymetalowej stylistyki.
Wydawca: Sanctuary Records (2002)