Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Wieża

(...) Kiedyś zbudowano wieżę. Stoi tam od roku 1658. To dziwna wieża. Jakby latarnia morska, tylko bez świateł, nie wydająca żadnych dźwięków, kiedy mgła opada na ziemię i morze. Stoi blisko małego, turystycznego miasta, którego nazwa brzmi równie obco, jak nazwa wieży. Podobno miasto założyli Krzyżacy, i wierzę zbudowali.


Żeby wejść na szczyt wierzy, trzeba lewą stopę położyć na 1456 schodach, prawą zaś na 1457 i ważne jest, aby rozpocząć od prawej nogi i prawą wchodzenie zakończyć. To podobno przynosi szczęście. Jeżeli ktoś liczy schody, to może przystanąć na 760 stopniu prawej nogi i pomyśleć o jakiś życzeniu. Spełni się na pewno. Sama próbowałam.

W lipcu wchodzi codziennie na wieżę około pięciuset turystów, w sierpniu już tylko trzystu. Zawsze robią to między godziną jedenastą a piętnastą. Czasami jest taki tłok, iż, aby wejść, trzeba czekać prawie godzinę w kolejce. Kiedyś władze miasta chciały pobierać opłatę za wstęp, ale okazało się, że jest ona własnością prywatną. Do kogo należy, nie wiadomo. Zresztą, co za różnica? Po co komu wieża?

Pierwszy raz na wieżę weszłam w wieku dziewięciu lat, w dniu moich urodzin. Już wtedy wiedziałam, że wieża spełnia życzenia. Wtedy poprosiłam o rower i dostałam. Teraz dzięki niej mam swoje „szczęście”, przyjaciół, dobrą szkołę i... Wszystko, co osiągnęłam w życiu, stało się za sprawą 760 stopnia.

Nie można zamalować Jezusa. Kiedyś próbowałam naszkicować na szybie w drzwiach swego pokoju postać Chrystusa. Szło mi to bardzo powoli, ale oddawałam się temu zajęciu z dziwną namiętnością. Najgorsze było to, iż efekty mojej pracy były prawie żadne. Po kilku tygodniach porzuciłam to zajęcie, a na drzwiach pozostał niedokończony obraz Jezusa Ukrzyżowanego. Tuż przed wyjazdem próbowałam go zamalować. Zużyłam pół puszki brązowej farby. Całkiem niedawno odkryłam, że kiedy zamknąć drzwi i podświetlić je z drugiej strony, postać Chrystusa niewyraźnie przebija się przez brązową farbę. Nie można zamalować Jezusa. Na pewno naniosę drugą warstwę farby. Ale Jezusa nie da się zamalować. Bałam się tych drzwi. Nigdy nie wiedziałam, czy Jezus odezwał się do mnie naprawdę, czy to tylko złudzenie. Postanowiłam się szybko uporać z naczyniami i powrócić do książki.

Kiedy byłam małą dziewczynką mama powiedziała mi, iż tato jest diabłem. Kiedy przyszedł po mnie i mojego brata, jak co tydzień, rozpłakałam się i uciekłam do mamy. - Widzisz, boi się ciebie - nigdy więcej nie przyszedł. Był architektem. Całkiem niedawno zginął na placu budowy. Przeczytałam w gazecie, że to była wina kierownika zmiany. Budowy nie ukończono. Pamiętam czasy, kiedy byliśmy jeszcze wszyscy razem: ja, mama, tato i mój brat, który wtedy był jeszcze normalny. Pojechaliśmy nad jezioro. Którejś nocy obudziły mnie krzyki mamy. Noc była duszna. Każdy dźwięk z trudem przedzierał się przez zgęstniałe powietrze. Słowa mamy wydawały się wisieć w powietrzu. Wydawało mi się, iż słyszałam mamę, kiedy zamykała już usta, a ja po chwili dopiero słyszałam jej słowa. Leżałam w łóżku sparaliżowana strachem. Mój brat na szczęście się nie obudził. Zawsze miał głęboki sen. Nigdy się nie dowiedziałam, co się stało. Mój tato przez kilka tygodni miał zabandażowaną lewą rękę. Mama powiedziała, że ją sobie złamał, że to nic groźnego. Ale ona krwawiła, jaszcze długo potem krwawiła. Chyba od tamtej pory mój tata stał się diabłem.

Zawsze popołudniu przychodził do mnie mały chłopiec. Dzisiaj również się go spodziewałam. Nie wiem czemu, ale zawsze mnie zaskakiwał swoim przybyciem. Sebastian po prostu otwierał drzwi i mówił:
- To ja.
- Witaj Sebastianie. Dziś nie kupiłam ci ciasteczek.
- Nie szkodzi. Przyniosłem z domu. Poczęstujesz się?
- Czy dziś również straszyłeś gołębie na rynku?
- Nie, mama mnie nie puściła. Powiedziała, że jest zbyt gorąco, abym biegał z Sabą po dworze.
- A jak Saba?
- Rana na łapie goi się dobrze. Mama powiedziała, że krew jest czerwona. Jak wygląda czerwony?
Nie wiem. To znaczy wiem, ale nie wiem jak ci to wyjaśnić - na niektóre pytania nie ma odpowiedzi.
- Saba może już chodzić?
- Mama powiedziała, że lepiej by było, gdyby jeszcze jeden dzień została w domu.
- Zostałeś więc uwięziony?
- Wcale nie. Mogę więcej czasu spędzić u ciebie. Prawda, że mogę?
- Będzie mi bardzo przyjemnie - nawet nie wiedziałam, czy mój mąż zna Sebastiana. Nigdy nie zdarzyło się, aby oboje równocześnie przebywali w naszym domu. Oczywiście przez cały czas wizyty mówił mój mały sąsiad. Opowiadał o nowych kształtach, zapachach i dźwiękach. Dowiedziałam się na przykład, że dozorca utyka na lewą nogę, a pani spod dziesiątki używa tych samych perfum co mama Sebastiana przed rokiem i że patyczaki rozmnażają się dwa razy szybciej niż winniczki, ale chłopiec eksperymentu nie powtórzył, więc sam nie był przekonany, co do prawidłowości spostrzeżeń. No i dowiedziałem się, że mam "mamusiowaty" głos, którego nie boi się żadne dziecko.
- Staś spod piątki ma karę. Dostał złą ocenę z matematyki. Mówi, że to nie jego wina, ale rodzice uwierzyli nauczycielce. Przez to nie będzie mógł pójść jutro ze mną na lody, a przecież sam nie pójdę. Może kiedy poproszę rodziców Stasia, to go puszczą? Tatę ugryzł wieczorem komar. To pierwszy w tym roku. Tata rozplaćkał go kapciem. Mama się obraziła, bo została plama... - Tysiące informacji wylewało się z ust Sebastiana, który potrafił bardzo długo mówić i bardzo długo milczeć. Nigdy nie wiedziałam, od czego to zależy. Spojrzałam na niego i ruszyłam w stronę kuchni. Wiedziałam, że już się nie odezwie. Postanowiłam dziś nie pytać go o nic więcej. I tak prawdopodobnie by nie odpowiedział.

Jakieś cztery lata temu wyruszyłam w długą podróż. Złożyło się tak, że akurat przejeżdżałam obok mojego miasta i wieży. Byłam szczęśliwa. Miałam cudownego, dobrego chłopaka, przyjaciół, dom i do szczęścia brakowało mi już tylko jednej rzeczy: chciałam znać przyszłość. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie to pragnienie. Doszłam do wniosku, że skoro można prosić o szczęście 760 schodek, to dlaczego nie poprosić o informacje. Trafiłam na miejsce bez większych trudności. Samochód sam zawiózł mnie pod wieżę, drzwi same się otworzyły, nogi same ruszyły na górę. Przed wejściem stała ławka, a na niej siedział starzec. Uśmiechnęłam się do niego i chciałam iść dalej.
- Dzień dobry. Dziś za wejście pobieramy opłatę - zignorowałam jego słowa i ruszyłam przed siebie. Bardzo się spieszyłam. Idąc na górę o mało się nie pomyliłam. Po pięćsetnym schodku zaczęło mi się wydawać, że nie poruszam się do góry, ale w dół. Zaczęło się robić bardzo gorąco. Postanowiłam nie wchodzić na samą górę, załatwić tylko co trzeba i zejść. Nie traktowałam tego serio, ale zawsze uważałam, że wieża przynosi mi szczęście. Na dole powitał mnie ten sam starzec:
- Dzień dobry. Dziś za wejście pobieramy opłatę.
- Kto my?
- Ja, właściciel wieży i czas.
- A gdzie pozostała dwójka?
- Przyszedł czas na zapłatę.
- Ile?
- Przyszedł czas na zapłatę.
- Ile? Czy pan mnie rozumie?
- Życie
- Chyba nie moje - uśmiechnęłam się drwiąco. Starzec zaczął mnie irytować.
- Może być. Przyszedł czas na zapłatę. Żegnam - odwrócił się i poszedł w kierunku morza.

Teraz jestem szczęśliwa. Dziś, jutro, zawsze. I wciąż boję się, że nadejdzie czas, w którym będę musiała znowu zapłacić starcowi za zbyt łatwe życie...

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły