Tak się złożyło w miniony weekend, że prawie nie miałam czasu dla siebie. Nie zabrakło mi jednak okazji, by obserwować przeróżnej maści hobbystów.
A ludzie pasje mają przeróżne. Czasem te fascynacje trwają całe życie, czasem tylko „za młodu”. Dziwne jednak rzeczy wyprawiają się z człowiekiem, gdy zainteresowania niosą ze sobą profity.
Wiele osób pasjonuje się słowem pisanym.
Młodzi fani z wypiekami na twarzy, grupkami podążają na spotkania z pisarzem, ściskając w dłoniach zeszyty na autografy i publikacje danego twórcy. Drepczą zniecierpliwieni pod drzwiami, czekając na spóźniającego się autora i dają upust niezadowoleniu, gdy spotkanie zostaje odwołane. Kłębowisko emocji - pyszny widok!
Komu mało fikcji literackiej, wciela ją w życie. Miłośnicy LARP’ów i członkowie bractw rycerskich to ludzie o nieprzeciętnej wyobraźni, którzy ze swoimi zainteresowaniami wychodzą poza domowe pielesze. Realizują się wśród przyjaciół. Nie potrzeba im publiczki i nawet jeśli zdarza im się prowadzić wykład to brak w nim sztuczności i aktorskiej egzaltacji. Opowiadają o tym, co ich ekscytuje z entuzjazmem i prostotą. Świetnie się ich słucha.
Są wreszcie tfurcy i Twórcy literatury. I jakich lotów pisarzami by nie byli, to przede wszystkim są ludźmi. I jak to ludzie, bywają zmanierowani i wywyższający się. Niekiedy sami kręcą sobie sznur na szyję, kpiąc z czytelników i uczestników spotkań. Zupełnie jakby nie zdawali sobie sprawy, że przecież bez fanów nie istnieją. Są nikim.
Obserwując takiego właśnie „tfurcę”
zastanawiałam się, jakiej popularności potrzeba, by człowiekowi
odbiła przysłowiowa „palma”? I ciągle mam nieodparte wrażenie,
że niektórym wystarcza, że sobie ową popularność
wyobrażą. :/