Nie, do cholery, nie tak miało być. Co za dziwaczne ugabuga - niech to ktoś skasuje. Frustrujące, że jak coś się nie uda to potem też nie wychodzi. To znaczy, jak coś nie wychodzi - to całą serią pod rząd.
Wstaje rano, nastawiam się psychicznie, że dzień będzie udany i wszystko da się gładko pozałatwiać. A tu dupa - jakaś blondynka musi rozwalić nastrój.
Wstaje rano, nastawiam się psychicznie, że dzień będzie udany i wszystko da się gładko pozałatwiać. A tu dupa - jakaś blondynka musi rozwalić nastrój.
Jem spokojnie śniadanie, dopijam sobie herbatkę, kiedy nagle czuje swąd.
Co tak śmierdzi? Pewnie z dworu zalatuje, albo sąsiad coś kopci. Nagle coś mi szaro przed oczami. Cholera - coś źle widzę. Nie! Pędem do kuchni, bo słyszę jak moja współlokatorka intensywnie coś szoruje. Tak - to ona! Sprawczyni! Kuchnia cała w czarnych kłębach dymu.
- Och, wiesz... czajnik się spalił..., ale przyniosę z pracy jakiś...
Jakiś? Czajnik? Omal się wszyscy nie zaczadziliśmy a ona mówi "och, wiesz..." - jakby nie stało się nic takiego.
Otwieram szeroko okno, besztam ją, zabieram ze sobą kota i wychodzę stamtąd wkurwiona.
Potem musiałam jeszcze szorować po niej półki i blaty, bo księżniczka spieszyła się do pracy. Jeszcze dłonie mam od sadzy.
Na szczęście kuchnie dało się umyć a czajnik odratować - spalił się tylko gwizdek. A właściwie stopił.
W kuchni jednak jeszcze śmierdzi, a mnie poprzestawiał się plan dnia. Trudno. Czasem tak bywa. Tak to jest jak się mieszka z blondynką pod jednym dachem.