Wojna w Wietnamie trwała od 1955 do 1975 roku i kosztowała życie trzech milionów ludzi. Jednak jej zakończenie nie oznaczało wcale końca cierpień, a jej tragiczne skutki odczuwać miały jeszcze następne pokolenia. Powodem tego były silnie trujące substancje zrzucane przez Amerykanów na ogromne połacie dżungli. Najpopularniejszą z nich był preparat fitotoksyczny zwany czynnikiem pomarańczowym, niszczący geny i powodujący raka oraz wiele upośledzeń u dzieci, a nawet wnuków zatrutych osób. Dlatego owiany złą sławą Agent Orange stał się przekleństwem zbierającym straszne żniwo nawet 40 lat po użyciu. I właśnie to stało się tematem przewodnim trzeciej płyty Sodom zatytułowanej „Agent Orange”.
Otwierający album numer tytułowy wprowadza w ten wojenny stan za pomocą zmasowanego ataku. Po bardziej melodyjnym riffie otwierającym, zaczyna się toksyczny nalot, który stał się absolutnym kanonem thrash metalu. Jest tu siła, jest precyzja, jest technika i melodia, a także wykwintna część solówkowa. Straszliwy opar, który nas pokrywa ma niesamowitą, niszczycielską moc, którą wypluwa gęstymi seriami, ale też zachowując zwarty szyk i żelazną konsekwencję. Szybko przekonamy się też, że będzie to wyznacznikiem całej płyty, co doskonale podkreśla już następny „Tired And Red”. Ten numer ma wprawdzie w środku akustyczne wyciszenie, ale za to po nim następują takie solowe wariacje, że człowiek po prostu delektuje się tymi wszystkimi sposobami, którymi może zostać tu unicestwiony.
Wojnę wietnamską możemy też poczuć z pokładu samolotu Douglas AC-47 Spooky, popularnie zwanego Magic Dragon. Utwór o tym tytule zaczyna się odgłosem samolotowych silników i zabiera nas na śmiercionośny lot: „Orders are clear – Win the war”. To chyba ten kawałek ilustruje okładka, choć potworne bombardowanie serwuje nam też „Ausgebombt”. Rytmiczny początek i wręcz punkowa skoczność tego numeru na zawsze weszły w ścisłe grono największych i najbardziej znanych przebojów Sodom. Wojenną tematykę domyka natomiast nie mniej wściekły „Baptism Of Fire”.
Nie wszystko jednak jest o wojnie, bo jako trzeci występuje mówiący o kazirodczych dewiacjach „Incest”, a „Exibition Bout” jest empatycznym obrazem okrucieństwa korridy. Czyli nic przyjemnego. Przynajmniej jeśli chodzi o tematykę, bo muzycznie „Agent Orange” jest szczytem możliwości nie tylko tego zespołu, ale jest „Reign In Blood” całego teutońskiego thrash metalu. A żeby było milej to w większości wersji na koniec pozostaje rozluźniający i serwujący rockowy klimacik, cover Tank „Don’t Walk Away”.
Na koniec recenzji pozostawiłem natomiast jeszcze coś wyjątkowego, czyli przepiękną pieśń „Remember The Fallen”. Kawałek nieco wolniejszy, znacznie bardziej melodyjny i jakby dostojniejszy. Wspominający tych wszystkich młodych ludzi idących na śmierć w imię despotycznych zachcianek dyktatorów. Zostaną uhonorowani i nazwani bohaterami po to żeby pójść na rzeź, jednak zupełnie nie wiedząc dlaczego. Pamiętajmy o nich.
„This album is dedicated to all people – soldiers and civilians – who died by sensless aggressions of wars all over the world.”
Tracklista:
1. Agent Orange
2. Tired and Red
3. Incest
4. Remember the Fallen
5. Magic Dragon
6. Exhibition Bout
7. Ausgebombt
8. Baptism of Fire
9. Don't Walk Away (Tank cover)
Wydawca: Steamhammer (1989)
Ocena szkolna: 6