A więc jednak porwałem sięz motyką na słońce. I bardzo się spaliłem. Nie chcę sięjuż uśmiechać, nie mam chęci, aby chodzić do kościoła, generalnie to mi wisi czy tramwaj mnie przejedzie czy jedank uda mi się przejść przed nim. O ile wcześniej coś zszarzało to teraz.... teraz nawet tej szarosci nie chce zauważać. Jutro pójdę do szkoły, włożę maskę. Jak ( o ile ) pójde na miasto - znów założę maskę. I już nigdy nie będe miał sięzdobyć, aby ją zdjąć. Zostałem zraniony... bardzo. Nigdy nie sądziłem, aby ktoś mógł coś takiego uczynić. Ale jak widać jestem zbyt naiwny. I o ile kiedyś to w sobie ceniłem, ponieważ każdemu jakoś chciałem pomóc... to teraz mam to gdzieś. Po prostu tam głeboko we mnie jest masa gniewu. Uczucia destrukcyjnego, chaotycznego i colernie w moim wykonaniu niebezpiecznego. I nosze go w sobie, aby kiedyś pęknąć ... i wylać jego zawartość wokół siebie. I powiem wam jedno. Cholernie się tego boję. Że kogoś skrzywdzę.Bo siebie mam gdzieś.